top of page

"Historia Nendira Mylfetha"

by Nendir

Urodziłem się w kraju Kemet 2830 lat przed nadejściem Chrystusa. Mój kraj nie przypominał jeszcze wtedy tego, co dziś kojarzy Wam się ze słowem Egipt. Nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu od połączenia władzy nad Górnym i Dolnym krajem w jednym ręku. Menes, pierwszy władca obydwu królestw odszedł już na Zachód by połączyć się z duchami przodków i zająć należne sobie miejsce u boku bogów. Aha, jego następca, rządził w pokoju z odległej stolicy w This.

​

Mój ojciec zaś rządził jego mieniem, w miejscu, w którym później miało wyrosnąć wielkie miasto znane jako Asuan.

​

Był wielkim wojownikiem i sprawiedliwym człowiekiem, cieszył się zaufaniem Menesa, którego armie prowadził z sukcesami aż do zjednoczenia. W nagrodę król uczynił go rządcą zdobytych ziem koło pierwszej katarakty Nilu. Tam stanowił i egzekwował prawo, opiekował się poddanymi króla a ci odwdzięczali się mu szacunkiem i posłuszeństwem.

​

Przyszedłem na świat jako piąte dziecko swego ojca. I jako jego największe zmartwienie. Trzej moi bracia i siostra chowali się w zdrowiu, nie przysparzając kłopotów i radując jego serce. Ze mną było... inaczej.

​

Matka opowiadała, że gdy tylko przebrzmiał mój pierwszy krzyk, w domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Przedmioty unosiły się w powietrzu, służba uciekła w przerażeniu mówiąc o demonach... Mój ojciec sprowadził świętego męża, aby odegnał złe moce, ale to nie pomogło... Potem cała zawierucha ucichła tak nagle, jak się zaczęła. Kapłan stwierdził, że ja jestem źródłem tej... siły. Nie wiedział jednak, czy była ona znakiem obecności złych mocy, czy też może specjalnej przychylności Bogów. Ojciec przekonał go hojnymi podarunkami aby pozostał w jego domu i miał baczenie na wszystko. Tak się też stało.

​

On też był moim pierwszym nauczycielem. Doszedłszy do trzeciego roku życia potrafiłem już czytać święte teksty i posługiwać się pismem. Posługiwałem się także moją mocą. Szybko odkryłem że potrafię czytać myśli innych ludzi i leczyć ich dotknięciem. Mogłem sprawić, że przedmioty unosiły się w powietrzu. Potrafiłem odnaleźć zagubioną rzecz czy osobę po prostu myśląc o niej. Starałem się wykorzystywać te zdolności dla dobra ludzi. Przychodzili więc do mnie z chorymi, prosili o rozwiązanie sporów między sobą ufając, że zobaczę prawdę. Nie bali się już. A ja z każdym dniem pod okiem mojego sędziwego nauczyciela nabierałem coraz większej wprawy. Gdy odszedł do krainy zmarłych bardzo mi go brakowało.

​

Wieści jednak roznoszą się szybko. Pewnego dnia, w przeddzień moich czwartych urodzin, w domu mojego ojca pojawiło się kilku kapłanów. Rozmawiali z nim długo. Matka płakała. Potem ojciec wezwał mnie do siebie. Wtedy po raz pierwszy i po raz ostatni zobaczyłem łzy w jego oczach. Powiedział, że muszę udać się do świątyni i tam pozostać. Moim przeznaczeniem jest, tłumaczył, zostać sługą bogów. Tam mędrcy nauczą mnie czcić ich odpowiednio i służyć im moimi zdolnościami. To dziwne, ale nie czułem żalu. Czułem... że tak właśnie ma być.

​

Następnego ranka wyruszyliśmy, aby o zmroku dotrzeć do celu. Nigdy nie widziałem świątyni z bliska. Wydawało mi się, że sami bogowie wykuli ten ogromny budynek w litej skale, ludzkie ręce nie mogły by przecież temu podołać... Byłem zauroczony i podekscytowany. Nie mogłem wprost oderwać się od ścian pokrytych cudownymi, kolorowymi wizerunkami bogów. Dotykałem małych, precyzyjnie odwzorowanych wizerunków zwierząt-hipopotamów, kotów i ibisów. Wydawały się... żywe. Odczytywałem na głos każdą inskrypcje która znalazła się w zasięgu mojego wzroku ... Nawet nie zauważyłem, kiedy do sali wszedł wysoki mężczyzna w bieli, z gładko ogoloną głową. Kiedy wreszcie go dostrzegłem, musiał stać tam już od dłuższego czasu, przypatrując mi się uważnie. Ten człowiek, arcykapłan Thota, miał stać się dla mnie nieocenionym nauczycielem i przyjacielem przez lata.

​

Skracając moją opowieść... bardzo szybko zacząłem traktować świątynię jak dom. To było moje miejsce. Nie uczyłem się wraz z innymi chłopcami-codziennie za to od świtu do wieczora czytałem księgi i praktykowałem pod czujnym okiem Cheresa, młodego wiekiem, ale doświadczonego kapłana, a podobnym do mojego darze. Co wieczór arcykapłan sprawdzał poczynione przeze mnie postępy. Czasem nawet uczył mnie osobiście.

​

Mając lat 10 byłem już kapłanem. Świątynia była dla mnie wszystkim. Kontynuowałem naukę, przysparzając czasami kłopotów moim zwierzchnikom. Potrafiłem na przykład tygodniami wypytywać ich o księgę o której wyczytałem. Czy istnieje? Czy mógłbym ją zobaczyć? Zazwyczaj okazywało się, że pożądany przeze mnie przedmiot jest w gestii bardzo odległej i niezbyt przyjaznej nam świątyni gdzieś na drugim końcu kraju. A tydzień później... miałem ją w ręku. Nigdy nie doszedłem, w jaki sposób arcykapłan dowiadywał się o moich marzeniach ani jakim sposobem wydostawał upragnione księgi, ale zawsze dostawałem to czego chciałem. A on tylko się uśmiechał.

​

Wtedy jeszcze mój dar nie stanowił dla mnie takiego ciężaru. Zawsze bez pytania wykonywałem wszystkie polecenia przełożonych. Szanowałem ich i prawo. To samo tyczyło się wykorzystywania moich zdolności. Od kiedy skończyłem 5 lat codziennie przyprowadzano do mnie ludzi. Leczyłem ich, odpowiadałem na pytania, wskazywałem winnego, odczytywałem przyszłość... Przyzwyczaiłem się do tego. Do tego ,że oni nigdy mnie nie widzieli także się przyzwyczaiłem-zawsze rozmawiałem z nimi zza grubej kotary. Moi zwierzchnicy nie chcieli, by ktokolwiek poza kapłanami w świątyni znał moją twarz. A ja byłem szczęśliwy i nie pragnąłem sławy. Sława stała się jednak ciężarem nie do udźwignięcia... przez lata narastała, by wreszcie doprowadzić do wydarzeń, które miały zburzyć moje uporządkowane życie... Miało to nastąpić w dwudziestym szóstym roku mego życia...

​

Niektórzy mówili, że to ja żądzę Egiptem. Nigdy nie ciągnęło mnie do władzy chyba nie rozumiem ludzi którzy ją posiadają. Władza jednak ciągnęła do mnie. Wszyscy kolejni królowie radzili się mnie w najważniejszych sprawach państwa. Królowie... czasem bywały z nimi problemy. Byli królowie, którzy chcieli mnie wykraść, byli tacy, którzy koniecznie chcieli zobaczyć moją twarz - za każdym razem świątynia odmawiała, a król... cóż, musiał zmienić zdanie jeśli nie chciał stracić posłuchu u swoich poddanych, którzy nie zaakceptowali by podniesienia ręki na dom bogów. Byli i tacy, którzy wiedzieli lepiej i śmiali się z udzielanych im rad... gdy ginęli na polach bitew w wojnach, których nie powinni w ogóle zaczynać, ich następcy byli bardziej ostrożni. Faktem jest jednak, że moje imię było znane na ogromnych połaciach starożytnego świata. Obcy władcy, kapłani innych niż nasi bogów, mówiący językami których nie rozumiałem... wielu, wielu ludzi z dalekich krajów przyjeżdżało aby poznać przyszłość czy uleczyć chorobę. Co roku było ich coraz więcej. Świątynia i skarbiec królewski były przez to sowicie zasilane przywożonymi przez nich darami. Ja nigdy nie brałem od nich niczego. Złoto nie było mi potrzebne. Wszystko, czego chciałem, to więcej i więcej ksiąg... to była moja pasja.

​

Przyzwyczaiłem się także, że do miasta, które powstało na bezludnym niegdyś terenie mogłem wyjść tylko nocą. Ulice były wtedy wyludnione i malała szansa, że ktoś jednak mnie rozpozna. Kapłani także bywają niedyskretni, cóż, to ludzkie... nie miałem pewności, że nikt nie wie jak wyglądam, a zainteresowania pragnąłem uniknąć bardziej niż czegokolwiek. Przyzwyczaiłem się do pustelniczego trybu życia...

​

Miasto nocą było i puste, lecz ciche i piękne. Znałem tam każdy zaułek. Czasem stawałem pod oknami ciemnych domów i słuchałem modlitw, zanoszonych do bogów przez ludzi. Jeśli tylko mogłem pomóc, czasem pocieszyć, czasem odpowiedzieć na dręczące pytanie, wyręczałem bogów. Bogowie mając świat na głowie bywają czasem trochę zajęci...

​

To właśnie w mieście po raz pierwszy widziałem nieumarłego. Wampira. Tak, wiedzieliśmy o nich bardzo wiele... kilku nieumarłych strzegło nawet świątyń, w których przechowywano szczególnie ważne artefakty i księgi. Byli idealnymi strażnikami w nocy - szybsi, widzący w ciemności... Między świątyniami a wampirami istniał rodzaj umowy - oni nie zaatakują żadnego kapłana, a my nie będziemy wykorzystywać swojej wiedzy by ich zniszczyć tak długo, jak długo zabijają ludzi złych ,nie zaś niewinnych. Obie strony trzymały się tej umowy. Tylko raz nastąpił wyjątek, jak mówił mi Cheres - kapłani pomogli nieumarłym zniszczyć klan innych nieumarłych, którzy byli wyznawcami Setha, nie respektowali żadnych zasad poza własnymi i w równym stopniu zagrażali ludziom, co swoim pobratymcom.

​

Nieumarły, którego napotkałem tamtej nocy, respektował zasady. Zobaczyłem go, gdy stał przed hałaśliwym "zajazdem" obserwując ludzi. Niski, o nieprawdopodobnie jasnej skórze, która nawet w panującej wokoło ciemności zdawała się odbijać jakieś odległe światło... Zaintrygowała mnie w równym stopniu jego osoba, jak i kierunek w którym patrzył. Śledząc jego wzrok, dostrzegłem mężczyznę, w stanie mocno już nietrzeźwym, hałaśliwie debatującego o czymś z dwoma sobie podobnymi kompanami. To nie był dobry człowiek. Było coś w jego ruchach, spojrzeniu, głosie... zajrzałem w jego myśli i zobaczyłem krew, wiele krwi, którą przelał dla pieniędzy i kosztowności rabowanych potem z jeszcze nie ostygłych ciał. Kiedy znowu skierowałem wzrok na nieumarłego, ten patrzył wprost na mnie i... uśmiechał się. Potem ku memu zaskoczeniu, skłonił się bardzo nisko i wypowiedział moje imię. Znał mnie, znał moją twarz... Rozpłynął się w mroku nocy, jakby go tam wcale nie było a nazajutrz znaleziono ciała tych trzech dawno poszukiwanych prawem zbójów. Długo nie mogłem dojść do siebie po tym spotkaniu. Nie czułem strachu przed tą istotą, ale też nie mogłem otrząsnąć się z e zdziwienia, że... poznał mnie nieumarły.

​

Długo by pisać i opowiadać te wszystkie lata... Wiele się zmieniło. Arcykapłan, który mnie przyjął jako dziecko w świątyni odszedł do kraju zmarłych. Wkrótce za nim podążył mój kochany Cheres. A moja sława... niestety wciąż rosła. I to doprowadziło w końcu do nieuniknionego.

​

Władza może być tylko jedna, niezależnie czy jest to władza króla, czy arcykapłana. Władza tworzy prawo, a prawo ma być respektowane. Te jasne i proste zasady były i są dla mnie święte. Jak już mówiłem, nigdy nie pragnąłem władzy, ani rozgłosu, jaki przyszło mi znosić. Gdy doszedłem do wieku lat dwudziestu i czterech, sława stała się przekleństwem... Kapłani bardziej dbali o mnie i moją opinię, niż słowo arcykapłana, mimo że ja sam zawsze wykonywałem jego wolę... Nie mogło tak być. Szanowałem mojego przełożonego i wolałem opuścić ukochaną świątynię niż być mu przeszkodą.

​

Gdy mu o tym powiedziałem, w jego oczach ujrzałem łzy... Powiedział, ze rozumie i spodziewał się tego już od dawna. Nalegał jednak, żebym został jeszcze przez jakiś czas, bo ma dla mnie specjalną misję, której nie powierzył by nikomu innemu i którą należy zachować w tajemnicy. Czasy są niespokojne, mówił, nad krajem wisi widmo wojny, świątynie walczą między sobą... nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Należy mieć nadzieję, że bogowie będą dla nas łaskawi. Z drugiej strony, świątynie zasłużyły sobie na ich gniew. Cześć dla bogów jest zastępowana przez walkę o przywileje, bogactwa... Dlatego w najgłębszej tajemnicy zbudowana została świątynia pod pustynią, gdzie nikt jej nigdy nie odnajdzie. Tam kapłani wszystkich bogów Egiptu, którzy jeszcze szanują prawo przenieśli najświętsze księgi i relikwie z całego kraju. Ten, który będzie ich strzegł, musi być godzien największego zaufania. Musi być gotowy poświęcić życie, gdyby jakimś sposobem odkryto ich obecność. Wkrótce wszystkie artefakty będą na miejscu, wtedy, jeśli podejmę się tego zadania, będę mógł wziąć tych kapłanów, którym najbardziej ufam i odejść, aby strzec świętych przedmiotów. Za każdą cenę...

​

Wiele długich nocy i dni myślałem nad tym, czy podołam. W końcu jednak, wraz z dziewięcioma innymi kapłanami, do których miałem pełne zaufanie i którzy mnie kochali, odszedłem.

​

Od prawie pięciu tysięcy lat, świątynia pozostała ukryta. Wiele się zmieniło... przybyło ksiąg. Teraz jestem chyba jedyną osobą, która jest w stanie znaleźć coś w bibliotece i się nie zgubić. Przez te tysiąclecia bowiem, zaczęła ona przypominać legendarny labirynt Minotaura. Powiększana wielokrotnie, ciągnie się na ogromnej powierzchni pod Saharą, która ma szczęście jest na tyle duża, żeby pomieścić wszystkie moje książki. Jest tam wiele starej magii, prawie cała zawartość biblioteki Aleksandryjskiej, którą udało mi się uratować z pożaru, pisma greków, rzymian, wielkich twórców ludzkości wszystkich epok. Jest wiele ksiąg, uważanych za nieistniejące, wiele ksiąg w jedynym istniejącym egzemplarzu... aż po współczesność. Cóż, książki były i są moją pasją... znają mnie chyba wszystkie antykwariaty i domy aukcyjne świata. Nigdzie nie jest mi nie po drodze, żeby zdobyć kolejną perłę do mojej kolekcji. Kiedyś... zabraknie pustyni.

​

Wracając jednak do mojej historii... Życie w moim nowym domu toczyło się swoim rytmem. Odprawialiśmy te same obrzędy, śpiewaliśmy te same hymny... Jak zawsze raz na jakiś czas pojawiałem się w mieście nocą i zostawałem aż do świtu, odpowiadając na modły do wiecznie zajętych bogów... Czas płynął, skończyłem dwudziesty siódmy rok życia, byłem arcykapłanem, kochałem i szanowałem moich ludzi a oni odpłacali mi tym samym. Byłem zadowolony z życia, a bogowie najwyraźniej mi sprzyjali. Aż do tej nocy...

​

Miasto spało, gdy do niego dotarłem. Przechadzałem się pustymi ulicami wsłuchując się w ludzkie myśli, kiedy poczułem na sobie czyjś wzrok. Nikogo jednak nie mogłem dostrzec. W miarę jak szedłem ,uczucie zamiast odejść, coraz bardziej się nasilało. Miałem broń, jak zawsze.. .Zawsze też posługiwałem się nią biegle. Nie czułem więc strachu. Skręciłem w ciemne, wąskie podwórko i czekałem z mieczem w dłoni. To co potem ujrzałem, przypominało białą smugę pędzącą z niewiarygodną prędkością prosto na mnie... ten kształt to był... nieumarły! I wyraźnie nie znał starych reguł, lub nie zamierzał ich respektować. Walczyłem dość długo, nawet raniłem go kilka razy, ale nie miałem żadnych szans gdy z tylu zaszedł mnie drugi... potem... była ciemność.

​

Obudziłem się w jakiś bardzo wąskim, ciemnym pomieszczeniu, nie wiedząc gdzie jestem ani dlaczego... Bardzo powoli moja pamięć zaczęła przywoływać zamglone obrazy. Tamta noc... walka.. .nieumarli... a potem ciemność i ból pomieszany z ekstazą... nic więcej nie pamiętałem. Ostrożnie wstałem i zacząłem badać pomieszczenie w którym się znajdowałem. O dziwo widziałem świetnie, mimo absolutnych ciemności. Przede mną były kamienne drzwi... potwornie ciężkie. Jeden człowiek tego nie otworzy. Jestem uwięziony w tym miejscu, czymkolwiek by ono nie było. Mimo to badając konstrukcję drzwi dłońmi odruchowo niemal pchnąłem, a one... ustąpiły. Przez dłuższą chwilę nie mogłem w to uwierzyć. Za nimi widziałem oświetlone pochodniami wąskie schody, które pięły się gdzieś do góry niknąc w mroku. Postanowiłem sprawdzić, czy nie doprowadzą mnie do wolności, lecz kiedy tylko znalazłem się w zasięgu światła... zrozumiałem. Moja skóra była biała i zrobiona jakby z czegoś innego... a pod nią... plątanina żył w których miarowo tętniła... bogowie, pragnę krwi... jestem nieumarłym! Przez moment przed oczyma miałem ciemność... ciężko usiadłem na schodach. Nie wiem, ile to trwało, ale rozpaczliwie potrzebowałem tego czasu aby zebrać myśli... modliłem się do bogów, żeby wskazali mi drogę. Kiedy w końcu wstałem, wiedziałem co mam robić. Jeśli to się przytrafiło właśnie mnie, to znak, że tak chcieli bogowie. Wykorzystam ten dar, tak jak wykorzystywałem pozostałe... będę zabijać tylko tych ludzi, którzy mają na sumieniu niewinną krew. I wrócę do świątyni... jeśli moi kapłani będą chcieli mnie opuścić, nie będę im zabraniał. Mają do tego prawo. Ale teraz... będę mógł pilnować powierzonych mi ksiąg przez... całą wieczność. Byłem gotów na spotkanie ze wszystkim, co mogło by się czaić na szczycie tych schodów. Spotkałem dwóch nieumarłych. Tych samych, co poprzedniej nocy...

​

Prościej chyba będzie, jeśli trochę skrócę mój opis, tak, aby wszystko było zrozumiałe. Ten, którego wtedy raniłem ,nazywał się Nehbet. Nie mógł być starszy niż dwadzieścia i pięć lat, kiedy go przemieniono. I niedługo był nieumarłym. Ten drugi, Maibre, był o wiele starszy...V pokolenie klanu Gangrel, jak się potem dowiedziałem, od 150 lat wampir. Od nich dowiedziałem się ,co tak naprawdę zaszło tamtej nocy...

Maibre przemienił Nehbeta 15 lat wcześniej, był jego ojcem krwi. Trzymali się razem nie tylko z tego względu-pomiędzy nieumarłymi toczyła się nieustająca walka o władzę nad miastem. Do tego dochodziły grupy wyznawców Setha, którzy nie uznawali żadnej władzy w ogóle... Obydwaj szanowali zasady-nigdy nie atakowali kapłanów. W mieście było pod dostatkiem ludzi wątpliwego sumienia, żeby starczyło dla wszystkich. A ja... cóż, byłem fatalną pomyłką. Nie miałem przy sobie żadnych oznak kapłana, a tej nocy na ulicach panoszyli się setyci... nie mieli zbyt wielkiego wyboru. Prawdopodobnie został bym martwy w tym zaułku, gdyby nie to, że biorąc moją krew Maibre wziął też w siebie moje myśli... i był przerażony. Wiedział, kim jestem, wiele słyszał o mnie i moim darze... nie chciał ,żebym umarł. Poza tym świątynie rozpętaly by piekło na ziemi i nie było by dla nich nigdzie bezpiecznego miejsca. Ale było już za późno-straciłem zbyt wiele krwi, żeby przeżyć. Maibre zaś wypił zbyt malo, by oddać krew... Nie musiał za to tłumaczyć zbyt długo swojemu przyjacielowi z klanu Ventrue, żeby oddał mi swoją. Zdążyli, choć śmierć ich doganiała.

​

Wiele nocy przyszło potem... Wróciłem do świątyni wraz z ojcem i bratem, a moi kapłani zostali przy mnie. Potem ja stałem się dla nich ojcem krwi. Wspólnie oczyściliśmy miasto i okolice z Setytów i zaprowadziliśmy porządek. Teraz istniało tylko jedno prawo dla wszystkich nieumarłych. Walka pochłonęła jednak ofiary... Maibre i mój Ventraski ojciec zginęli. I zaprawdę... pomściliśmy ich KRWAWO. Świątynia żyła dalej swoim rytmem. Przez tysiąclecia. Do dnia dzisiejszego mieszkam w niej, wraz z moimi kapłanami, strzegąc tego, co nam powierzono, choć rozpoczęło się już trzecie tysiąclecie w dziejach świata, po Jezusie Chrystusie. Przez cały ten czas mój brat Nehbet rządził naszą ziemią, tworząc prawo, chroniąc naszą ziemię i nieumarłych. Ja je egzekwuję i osądzam, mój autorytet w ziemi Egiptu nie zmniejszył się. Nikt też nigdy nie kwestionował moich sadów.

​

Od kiedy powstała Camarilla, nic się nie zmieniło. Przystąpiliśmy do niej, uważając prawa Maskarady za słuszne. Teraz mój brat, mrukliwy Gangrel jest... księciem. Jak od wieków. To chyba jedyny książe, którego nikt nigdy nie próbował obalić. Cóż, rządzi sprawiedliwie, nieumarli znają go od mileniów i szanuję, a on i jego "ochrona" zapewniają miastu absolutny spokój. Klany żyją ze sobą w zgodzie. Nigdy sabat nie odważył się tu wejść. A jeśli jakiś samobójca trafi do Asuanu... w mieście jest fiesta. Każdy chce zobaczyć żywego sabatnika półki... jeszcze jest żywy. A potem zaczyna się wielkie polowanie.

​

Wiele rzeczy można by napisać o moim bracie... Robi najwspanialsze miecze na świecie... a jego zamiłowanie do szybkich aut i motorów jest wręcz przysłowiowe. Księcia Asuanu najpewniej spotkać można w jego gigantycznym garażu, mieszczącym w chwili obecnie ze 150 aut i 70 motorów, ze śrubkami w zębach, całego w smarze i grzebiącego pod maską... albo na jakimkolwiek salonie samochodowym w dowolnym zakątku Swiata. Cóż, każdy ma swoje szaleństwo...

​

Moim są książki. Cieszę się jak dziecko, gdy tylko uda mi się wygrzebać coś pięknego do biblioteki... niezależnie od tego, ile trzeba za to zapłacić ani dokąd pojechać. A podróżuję dużo. Co można powiedzieć o mnie? W moim kraju i daleko poza granicami, miałem i mam autorytet, i co dla mnie ważniejsze - szacunek. Pewnie dlatego od czasu, gdy przyjęliśmy prawa Camarilli, jestem justicarem. Wedrownym, jak zwykł mawiać mój brat... U siebie justicar umarł by z nudów i braku zajęć. W praworządnym Egipcie... niewiele się dzieje. Ale często proszą mnie o pomoc justicarzy i książęta z mniej szczęśliwych rejonów. Sabat którym nie mogą sobie poradzić, uciekinier skazany wyrokiem justicara który przepadł gdzieś w świecie bez wieści... Byłem już chyba wszędzie. Na brak zajęć nie narzekam. A przy tej okazji powiększam moją kolekcję broni. To moja druga pasja. Czasem biorę zlecenia na złych ludzi jako płatny zabójca. I umiem zabijać tak samo dobrze, jak sądzić, ratować życie, przewidywać przyszłość i pomagać... Jeśli będziecie mnie potrzebować - zadzwońcie do Księcia Asuanu. On zawsze wie gdzie mnie szukać...

​

​

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

bottom of page