top of page

"Znowu mnie zostawiasz"
Autor - Simon

- Znowu mnie zostawiasz. - Blady chłopiec o długich włosach patrzył bez emocji na albinosa, który kucał naprzeciw niego, żeby znaleźć się na wysokości jego twarzy. Z głosu Pawła, przebijał jednak wyrzut.

- Nie będzie mnie tylko kilka dni. - Simon tłumaczył cierpliwie - A poza tym będzie z tobą Ramone.

- Dlaczego nie mogę jechać z tobą?

- Bo to może być niebezpieczne.

- Możesz zginąć - bardziej stwierdził niż zapytał Paweł.

Białowłosy objął go zamykając w potężnych ramionach.

- Nie bój się, nie tak łatwo mnie zabić.


Rozległo się pukanie do drzwi. Simon wstał i odwrócił się. - Właź! - Drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich młody, czarnowłosy mężczyzna z szerokim uśmiechem prezentujący białe zęby z troszeczkę przydługimi kłami.

- Buenas tardes, mi Amigos! - Rzucił od progu dźwięcznym głosem.

- Skąd te miny- Wieczór jest cudowny!

- Spotkałeś po drodze jakąś kobietę? - Simon podejrzliwie przyjrzał się przyjacielowi.

- Moi? - Hiszpan zrobił minę urażonej niewinności.

- Na pewno nie ja. Ostatnia kobieta, która uważała mnie za przystojnego umarła prawie tysiąc lat temu. Nie licząc Elżbiety oczywiście, ale ona nie jest typową kobietą. - Simon uśmiechnął się krzywo. Obaj spoważnieli. Podeszli do siebie i uściskali się po męsku. - Dobrze cię znowu widzieć. - Ramone odsunął się. - Na długo jedziesz?

- Dwa, trzy dni. Problemy w Miami.

Czarnowłosy Kainita skinął głową. Obrócił się do Pawła.

- Mam nadzieje, że tęskniłeś za lekcjami, bo przywiozłem klawesyn z Paryża. A' propos gdzie go postawić, bo kierowca czeka. - Spojrzał wyczekująco na Simona, który wyglądał jakby się udławił.

- Chyba cię pogięło.

Ramone wyszczerzył zęby w perfidnym uśmiechu. Wielki wampir pokręcił z rezygnacją głową. Spojrzał na Pawła - Może w twoim pokoju- - Paweł nagle ożywiony pokiwał szybko głową.

- To ja idę po tragarzy. - Ramone obrócił się na pięcie i wyszedł.

Simon siedział w samochodzie, przygotowując się do odjazdu. Ramone stał obok, paląc papierosa.

- Dlaczego, jak coś się dzieje ciekawego to jedziesz ty, a ja pilnuje Pawła? - elegancki, jak zawsze wampir z klanu Ravnos, patrzył z udawanym wyrzutem na przyjaciela.

- Chociażby dlatego, że jestem starszy i mądrzejszy. A poza tym uwielbiasz Pawła.

- No tak, rzeczywiście. Baw się dobrze.

- Uważaj na niego.

- Nie martw się o nas, poradzimy sobie.

- Jasne. Na razie. - Brujah uruchomił silnik i zatrzasnął drzwi.

Samochód zagrzmiał głucho i ruszył. Ramone patrzył przez chwilę na oddalające się światła furgonetki. Zgasił niedopałek na chodniku i ruszył do domu.

Simon włączył odtwarzacz c. d. z głośnika zabrzmiał ciężki rytm. Nocne ulice San Francisco przesuwały się za oknami. Myślał o czekających na niego wampirach w Miami. Jechał tam, ponieważ w mieście pojawił się gang Brujah - anarchistów. Książę Miami poprosił go o pomoc, jako że nie było tam nikogo takiego jak Starszy klanu Brujah. Najprawdopodobniej będzie musiał użyć "autorytetu", to znaczy trzeba będzie któremuś młodemu połamać kilka żeber. Powinno zadziałać. Książę był Toreadorem, artystą kochającym spokój.

Kiedy tak rozmyślał zauważył samochód którego światła nie opuszczały go od pewnego czasu. Granice miasta minął już chwilę temu, więc w razie ewentualnej konfrontacji nie byłoby wielu świadków. Kilkakrotnie zmienił prędkość, aby się upewnić. Miał rację, ten samochód jechał za nim.- Łowcy? - Zastanawiał się - Sabat? - Tak, czy inaczej za chwilę będzie gorąco, czuł to intuicyjnie. Czekał. W chwilę później obcy zaczął go wyprzedzać. Od tej chwili wszystko działo się bardzo szybko. Duża terenówka - trochę mniejsza od jego własnej - zrównała się z nim. Okno otworzyło się, pojawiła się zacięta twarz, a tuż przed nią lufa śrutówki. Huknął strzał, ale kuloodporne szyby wytrzymały. Pojawiła się na nich pajęczyna pęknięć. Simon przyspieszył, auto napastników zostało w tyle. Nastąpiło jeszcze kilka strzałów, któryś z nich trafił w tylne koło, samochodem zarzuciło, po długim poślizgu zatrzymał się w poprzek drogi. Drugi dżip uderzył w drzwi od strony pasażera. Ciężki Dodge przechylił się niebezpiecznie w lewo. Brujah mocował się chwilę z drzwiami, w końcu otworzyły się wyskoczył na jezdnie. Zza samochodu wyskoczył mężczyzna, pakując w niego serię z pistoletu maszynowego. Siła ostrzału rzuciła wampirem o drzwi samochodu. Osunął się na ziemię. Leżał bez ruchu obserwując napastnika spod przymkniętych powiek. Mężczyzna podchodził ostrożnie, cały czas celując do niego. Kiedy podszedł na odległość wyciągniętej ręki, Simon, używając nadludzkiego przyspieszenia złapał za lufę karabinka, pociągnął ją do siebie razem ze strzelcem, po czym jego noga wystrzeliła z szybkością błyskawicy, posyłając niedoszłego zabójcę w powietrze na wysokość dwóch metrów. Simon zerwał się z ziemi, z wyciągniętą w końcu bronią. Dookoła panowała cisza. Ostrożnie sprawdził stan mężczyzny, którego powalił. Miał zmiażdżony mostek kilka żeber przebiło skórę, któreś musiało przebić płuco, bo z rany na piersi wydobywały się czerwone pęcherzyki powietrza. Umierał. Stary wampir kucnął obok niego.

- I po co ci to było? - zapytał raczej retorycznie, bo nie miał nadziei na odpowiedź.

Człowiek uniósł z trudem powieki i wycharczał:

- Twój dzieciak...nnie...jest... taki...twardy.

Kaszlnął krwią i zamilkł. Nie żył, kiedy białowłosy rozsadził mu czaszkę kulą kalibru '357 Magnum. Zajrzał jeszcze do samochodu łowców - bo to musieli być łowcy.- drugi był martwy, prawdopodobnie zginął w chwili zderzenia.

Wskoczył do swojego auta, mając nadzieję, że odpali. Odpalił. Zawrócił prawie w miejscu i pognał z powrotem do miasta, jadąc z maksymalną prędkością.

Z daleka usłyszał serie z karabinów maszynowych. Kiedy dojechał do, wynajętego przez siebie domu zobaczył zaparkowany tam furgon, z którego ktoś ostrzeliwał dom, w drzwiach którego stał Ramone i jego Ghoul, który odpowiadał ogniem z pistoletu. Ramone próbował użyć kuszy, ale w takiej sytuacji była bezużyteczna.

Simon zahamował z piskiem opon i wyskoczył z kabiny. Zaczął strzelać na ślepo do furgonetki. Wystarczyły dwa strzały, żeby szyba zamieniła się w kaskadę drobnych kryształków. W tylnym oknie samochodu pojawiły się błyski ognia, które znikły po kolejnych strzałach Simona. Potężny wampir ruszył w stronę zaparkowanego auta, po drodze zmieniając magazynek. Ostrzał domu ucichł, na krótko; po chwili z furgonetki wystrzeliła w stronę domu smuga ognia. Simon zaczął biec, bojąc się, że to miotacz ognia. Ale było jeszcze gorzej. To był niekierowany pocisk rakietowy, który wleciał przez drzwi domu. Ułamek sekundy później, przez te same drzwi wyleciał Ramone, siła pędu wyrzucając Goula. Nastąpił wybuch, który cisnął nimi na trawnik. Simon strzelał do furgonetki z pistoletu maszynowego. Samochód ruszył parę sekund później i odjechał szybko nabierając prędkości. Białowłosy podbiegł do Ramona, leżącego bez ruchu na trawie. Tamten kiedy zauważył przyjaciela, podniósł się na łokciu tocząc pół przytomnym wzrokiem dookoła.

- Gdzie jest Paweł?! - krzyknął Simon. Ramone popatrzył w kierunku domu. Na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Dom stał w ogniu. Z gardła Simona wydobył się ryk. Ramone zerwał się z ziemi i złapał go za ramiona.

- Nie wchodź tam! On mógł się ukryć, a ty zginiesz na pewno!

Simon nie słyszał słów. Odrzucił Ramona na bok, jakby był tylko niewygodną przeszkodą i nic nie ważył. Ruszył do domu.

- Simon! Nieee! - krzyk Ramona trafił w próżnie. Wiedział że nie zdoła odciągnąć przyjaciela, który zatrzymał się przed ścianą ognia i miotał w tę i z powrotem, próbując znaleźć przejście. Płomienie co chwilę sięgały do jego ubrania i włosów, parzyły twarz. Na wpół zrozumiały ryk układał się chwilami w imię Pawła.

Ramone czuł, że musi coś zrobić, bo inaczej Brujah za chwile może pokonać wrodzony lęk przed ogniem i wejść do ognistego piekła, a wtedy nic go nie uratuje.

Znalazł na trawie swoją kuszę z drewnianym bełtem. Podniósł broń do ramienia i dokładnie wymierzył w lewą część pleców Simona gdzie znajdowało się jego serce. Wybrał moment w którym Simon stał przez chwilę nieruchomo. Miał nadzieje, że siła strzału nie wepchnie go w ogień. -Przepraszam, nie mogę inaczej. - pomyślał. Płynnie nacisnął spust.

Ramone siedział w samochodzie Simona i patrzył na odjeżdżające wozy straży pożarnej i radiowozy. Wysiadł i poszedł na tył samochodu, gdzie leżał zakołkowany jego właściciel. Otworzył drzwi i pochylił się żeby wyjąć bełt. Przez moment trzymał go w dłoni, przygotowując się na przebudzenie wampira. Pociągnął.

- PAWEŁ!! - Simon wrzasnął i urwał. Podniósł się gwałtownie i zauważył Ramona. Jego rysy przyjęły zrezygnowany wyraz.

- Zginął? - zapytał spokojnie. Ramone pokręcił powoli głową.

Nie wiem, nie byłem w domu. Musiałem jakoś wyjaśnić Policji co się właściwie stało. Na szczęście przyjechał Dylan i powiedział że to załatwi.

Simon pokiwał głową i wyszedł z samochodu. Ramone nawet nie próbował go zatrzymywać, kiedy poszedł w stronę domu.

Szedł jak maszyna, oczami bez wyrazu patrząc na dymiące szczątki budynku. Część ścian zawaliła się. Krążył po gruzowisku, sam nie wiedział dlaczego. Przecież nikt nie mógł przeżyć takiego pożaru. A już na pewno nie taki młody i słaby wampir, jak Paweł. Zobaczył szczątki klawesynu, to był pokój Pawła. Coś kazało mu rozgarniać spalone meble, fragmenty ubrań. Natrafił na rapier Pawła, nie wyglądał na uszkodzony, był tylko osmalony. Wpatrywał się w niego i nagle poczuł złość na siebie. Dlaczego wyjechałem. Myślał. Poprzysiągł zemstę mordercom Pawła, jedynego promyka nadziei w jego życiu.

- Tato... - Simon drgnął na dźwięk tego głosu. Błysnęła nadzieja, ale szybko zgasła. To tylko złudzenie. Po prostu chciałbyś go usłyszeć. Tłumaczył sobie. Odwrócił się i chciał odejść.

- Tato... - Nie, to nie złudzenie. Brujah zaczął nasłuchiwać. Dźwięk dochodził gdzieś z dołu. Kurwa, no jasne piwnica. Simon sklął się za to, że o tym nie pomyślał. Kopniakami rozrzucił stertę spalonego drewna. Znalazł klapę wejściową. Szarpnął, odleciała jak kartka papieru. Zajrzał do środka. Było ciemno. Wyostrzył zmysły. Skulona sylwetka zamajaczyła pod ścianą.

- Paweł?

- Si...Simone - Paweł prawie wyszeptał.

Simon wskoczył do piwnicy. Uklęknął obok Pawła i objął go. Szczupły chłopak zniknął w fałdach płaszcza. Nie widział jak po twarzy potężnego Brujah'a potoczyły się czerwone krople. Wziął chłopaka na ręce i wyskoczył z piwnicy.

- Ale jak, kiedy zdążył tam wskoczyć- - Ramone ciągle nie mógł uwierzyć.

- Nie mam pojęcia. Cholera, o mały włos spisalibyśmy go na straty. Simon pogłaskał po głowie Pawła, który siedział na kanapie hotelowej, obejmując podkurczone nogi. Ciągle był w szoku.

- Co z twoim Ghoulem?

- Poleży jakiś czas, ale nic mu nie będzie. Myślisz, że wrócą?

- Łowcy? Na pewno. Trzeba będzie się przygotować. Masz jakiś pomysł?

- Nawet kilka. - Ramone uśmiechnął się ponuro.

Następnej nocy łowca obserwował dom na przedmieściach San Francisco. Przez lunetę karabinu snajperskiego widział dwa wampiry poruszające się po domu. Miał nadzieję że uda mu się trafić chociaż jednego. Ale pojawiali się w oknach tylko na chwile, zbyt krótką żeby móc dobrze wycelować. Zaklął po cichu, będzie musiał tam wejść. Trudno musi ich zabić jak najszybciej. Inaczej nie da mu to spokoju. Złożył karabin i schował go do walizki.

Dziesięć minut później skradał się do drzwi, uzbrojony w bębenkową śrutówkę. Kucnął przy zamku i wyjął wytrychy.

W zaparkowanej, nieopodal furgonetce Ramone patrzył jak łowca mocuje się z zamkiem. Jeszcze kilka sekund. Ravnos podniósł do ust krótkofalówkę.

- Myszka wlazła do paszczy. - rzucił do mikrofonu śmiejąc się w duchu z niedorzeczności stwierdzenia.

- Słyszę go. - z głośnika zabrzmiał szept.

Simon słyszał ciche kroki na korytarzu. Bezszelestnie podszedł do Pawła położył palec na ustach i wziął go na ręce. Wyskoczył z nim przez okno. Usiadł pod murem i nasłuchiwał. Jeszcze chwila. Przytulił Pawła, bojąc się jego reakcji na to co się za chwilę stanie. Huknął C-4. Posypały się odłamki szkła z wybitego okna. Hałas był niewielki; stary Brujah dokładnie dobrał ładunek.

- No i po łowcy. - Simon wyciągnął cygaro, zapalił, zaciągnął się dymem i podał je Pawłowi. Ten wziął cygaro do ust i rozkaszlał się.

- Za mocne- - Simon zaśmiał się i odebrał cygaro od Pawła. Zza rogu wyszedł Ramone. Wyciągnął paczkę lekkich papierosów zapalił jednego i podał Toreadorowi.

- Ładna robota z tym ładunkiem. Sam nie zrobiłbym tego lepiej.

- A od kiedy ty się znasz na materiałach wybuchowych?

- Nie znam się, ale potrafię docenić artystę przy pracy. - Obaj zanieśli się śmiechem.

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

bottom of page