top of page

"Paul"

by InesQ

Pierwszy


Wieś la Brosse pod Paryżem, rok 1814. Wczesna, wyjątkowo chłodna jesień. Przedwcześnie opadłe liście wirują w szaleńczym tempie po błotnistej, wiejskiej drodze. Młody mężczyzna drży skulony przy ścianie sypiącej się chałupy. Jeśli ktoś przyjrzałby się uważnie, zauważyłby, że mimo nędznego, chłopskiego stroju, jego ręce nigdy nie zaznały pracy i może nawet znalazłby resztki pudru na twarzy, i słabe wspomnienie perfum. Bardzo drogich perfum.

Tętent koni. Mała grupa dworzan, nie rozglądając się na boki, minęła w pędzie dom, przy którym ukrył się mężczyzna. Jakby pędząc do określonego celu, albo polując. Ciekawa uwaga, zważywszy, że on wyglądał jak zaszczuty.

Dworzanie zniknęli w lesie, on wstał z wyraźną ulgą. Wtem z przeciwnej strony drogi wypadła druga grupa jeźdźców. Mieszczanie kierowani przez szlachcica. Szlachcic wskazał palcem i wydał jakiś rozkaz. Mężczyzna stał przez chwilę w oszołomieniu, nagle ktoś go uderzył, potem drugi raz. Nieprzytomnego przerzucono jak worek przez grzbiet konia, jak i kilku innych mu podobnych obdartych wieśniaków. Jeźdźcy z „ładunkiem” skierowali się ku miastu.

* * *

 

Ocknął się, gdy zrywano z niego ubranie. Próbował się bronić, ale jego wysiłki nie zdały się na wiele. Szamocącego wrzucono do bali z zimną wodą, wyszorowano brutalnie jakby był bydłem, czy nic nie znaczącym przedmiotem i wyprowadzono korytarzami do jakichś piwnic. Był przerażony, ale w zadziwiający sposób zauważał wszystkie szczegóły. Widział dopalającą się świecę w staro wyglądającym lichtarzu, zieleń mchu porastającą ściany, nawet nieco zbyt długie kły u jednego ze strażników.

Stanęli przed jakimiś drzwiami i wepchnięto go do środka. Było dość ciemno i pusto. Na środku stał tylko jeden stół, na nim kielich i sztylet. Uniósł lekko głowę, aby się rozejrzeć i zaczął krzyczeć. Pod sufitem na łańcuchach wisiały ludzkie nagie ciała...

Jeden z mężczyzn chwycił go za włosy i przechylił jego głowę do tyłu.. Drugi wlał mu coś gorzkiego do ust. Zakrztusił się. Zaczął walczyć, ale po chwili wszystko przestało być ważne. Poczuł zimny łańcuch na nogach. Potem wisiał już wśród innych. Z obojętnością obserwował bujające się, jak w powiewie wiatru, własne ręce. Usnął...

* * *


Śnił... Stary medyk o trzęsących się dłoniach zbliżał się z żałobnym wyrazem twarzy. Paul wiedział już, że ojciec nie żyje. Oficjalnie chorował na płuca. Nierozsądnym byłoby jednak informować wrogów, iż wie, że został otruty.

Kiedy był jeszcze nastoletnim chłopcem podsłuchał rozmowę dworzan. Planowali uśmiercić ojca i doprowadzić do sytuacji, w której młodszy brat Paula, Robert odziedziczyłby wszystko. Chłopiec miał słaby charakter i łatwo nim było manipulować. Starszy brat był zbyt inteligentny, więc i jemu przydarzy się wypadek. Paul ostrzegł ojca, lecz ten uniósł się gniewem i ostrzeżenie uznał za niehonorową obmowę. Paul starał się chronić ojca, jednocześnie udając skruchę i życzliwość wobec dworzan. Niestety przeliczył się.

Teraz czuł tylko smutek. Lojalność ojca wobec „przyjaciół” doprowadziła go do śmierci. Paul postanowiło nie powtarzać jego błędu. Jedyne, co mógł teraz robić to ochronić brata, a nie mógł tego uczynić będąc martwym. Zostawił więc Robertowi bardzo ograniczone możliwości zarządzania i zaufanego opiekuna. Postanowił ukryć się, aż znajdzie jakieś wsparcie. Rodzina nie była do niego przychylnie nastawiona, a niewątpliwie interesowała się jego dziedzictwem. Myślał więc o sojuszu z kimś wpływowym.

* * *

 

Życie jego było zagrożone. Zbiegł ukrytymi schodami dla służby. Wziął ubranie przeznaczone do wyrzucenia przez któregoś z parobków. Ze skromnym zapasem jedzenia wymknął się tylnymi drzwiami, prawie niezauważony. Prawie... Za nim ruszył pościg.

* * *


Juliusz de Vaze obudził się piekielnie głodny, zerwał się z posłania i w tym momencie przypomniał sobie, że pozbył się całej trzody. Jakiś tydzień temu doszedł do wniosku, że żarcie tego samego przez lata jest pomysłem niedopuszczalnym: nudne to i nieestetyczne. Spożywanie posiłków powinno być przeżyciem natury i fizycznej, i duchowej. A jakaż duchowość pochodzi z tego, co już dawno się opatrzyło.

Tej samej nocy wyruszył na polowanie, ale widać nie miał szczęścia. Spiżarnia pozostała pusta. Podobnie przez kolejne noce. Zdecydował, że na łowy należy się udać na dalsze tereny. Poza miastem. Żadna władza nie przejmie się zniknięciem jakichś chłopów. Miał nadzieję na upolowanie paru sztuk o miłej aparycji. Tak! Odświeżający pomysł! Coś naturalnego, a nie ze skażonej cywilizacji. Pewien był, że zapanuje kiedyś taki trend w modzie. A on będzie prekursorem.

 

 

Drugi


Paryż, wiosna roku 1815. Posiadłość Juliusza de Vaze. Gospodarz siedzi na misternie rzeźbionym w drewnie hebanowym fotelu, ustawionym na podwyższeniu w sali balowej. Wygląda jak władca na tronie, jego szaty zdobione są jak królewskie, na głowie brak wprawdzie korony, ale w ręku miast berła trzyma srebrny, wysadzany klejnotami puchar pełen jakiejś ciemnoczerwonej cieczy. Sala jest pusta. Juliusz wpatruje się w ścianę, sącząc płyn z pucharu. Jest wyraźnie zamyślony.

Narobił sobie kłopotu i nie bardzo wiedział jak z niego wybrnąć. Zlecił niemożliwą do wykonania misję wyjątkowo irytującemu i natrętnemu artyście. Misja wymagała inteligencji i siły. Juliusz nie podejrzewał o to malarza. Jego obrazy były wyjątkowo bezwartościowe, a znosił je tu chyba na kopy.

Cóż, artysta misję wypełnił i należy go czymś wynagrodzić. Zastanawiał się czym. Miał nadzieję, że nie zostanie zmuszony do zawieszenia w widocznym miejscu, któregoś z tych przygnębiających bohomazów.

* * *

 

Zadzwonił łańcuch... Przed oczami Paula pojawiła się scena z dzieciństwa. Brzęczące wszędzie srebrne dzwoneczki. W tym roku dzwoniły wyjątkowo smutno. Przy świąteczny m stole nie było matki. Ojciec siedział wpatrując się w puste krzesło. Po jego twarzy płynęły łzy. Paul próbował zrozumieć ostatnie słowa matki: - Opiekuj się Robertem, on przyjdzie do mnie dużo wcześniej niż ty.

* * *


Jean Pierre stanął przed obliczem Księcia. Cudem uszedł z życiem i spodziewał się za to wynagrodzenia. Miał nadzieję, że może będzie to wystawa jego dzieł w Luwrze. Książę patrzył na niego z zastanowieniem, nagle jego oblicze rozjaśnił uśmiech.

- Wyświadczyłeś mi sporą przysługę i w zamian za to postanowiłem darować ci coś, o co wielokrotnie prosiłeś...- zamyślił się przez chwilę. Jean Pierre już widział te zachwycone tłumy.

- Taki artysta, jak ty, nie może przecież pić krów...

* * *

 

Czuł dotyk zimnych rąk, z obojętnością obserwował jak zakładają na niego jakieś ubranie i niosą do powozu. Miał wprawdzie opaskę na oczach, ale nieco się przesunęła, gdy wkładano mu koszulę. Oglądał teraz dom, w którym przyszło mu spędzić część życia, nie wiedział jak długą. Obraz mieszał się ze snami o rodzinnym domu.

* * *


Jean Pierre czuł niepokój. Powinien jeszcze spać, ale z oddali docierał do niego ponury łoskot. Otworzył oczy i podniósł się z trudem. Usłyszał głos Tito mówiący coś o przesyłce. Uniósł się z łoża ze słowami - Co jest, do cholery? - Otworzył drzwi.

- Przesyłka Panie, od Księcia.

Z niecierpliwością, ale wciąż ociężale ruszył korytarzem. Miał nadzieję, że jego wysiłek był tego warty. Przed drzwiami wejściowymi stało dwóch ghuli Księcia. Trzymali między sobą bezwładne ciało. Jean Pierre zastanawiał się przez chwilę, co z nim zrobić. Przypomniał sobie jednak o starej, nie używanej od dawna części piwnicy, którą jego ojciec szumnie nazywał lochem.

- Tito, do lochu z nim! - wielkopańskim gestem wskazał drzwi i zaśmiał się w duchu z własnego żartu - tylko tak, aby panienka się nie dowiedziała - dodał niepotrzebnie. Tito służył mu od wielu lat i wiedział, że Jean Pierre chroni swą córkę przed prawdziwym światem. W wielu przypadkach niepotrzebnie. Gdyby tylko wiedział co Katherine robi, gdy nie ma go w domu. Na samą myśl Tito zadrżał z rozkoszy i lęku.

Tito wraz z jednym z ludzi księcia zabrał więźnia. Gdy tylko zniknęli z widoku pozostały w foyer człowiek podszedł do Jean Pierre'a i szepnął konspiracyjnie:

- Panie, mam nadzieję, że nie urażę cię swą bezpośredniością - Jean Pierre spojrzał zaintrygowany - ale uważam, że jesteś zbyt wielkim artystą, by twoje dzieła marnowały się w piwnicy księcia - jednak poczuł się urażony. - Mój pan tak na prawdę nie zna się na sztuce, ale pewnego dnia zjawił się ktoś, kto obejrzał pańskie dzieła i był tak zachwycony, iż koniecznie chciał poznać ich twórcę. Przed oczami Jean Pierre'a znów pojawiły się zachwycone tłumy.

- Człowieku, na co czekasz!? Podaj mi nazwisko! - po chwili dodał - zostaniesz sowicie wynagrodzony.

* * *

 

Sny się skończyły. Wyraźnie, stanowczo zbyt wyraźnie widział swą sytuację. Znajdował się w niezbyt dużym, piwnicznym pomieszczeniu. Był przykuty do kamiennego fotela. Ktoś był na tyle troskliwy, że posadził go na grubych, miękkich poduszkach i przykrył kocem.

Drżąc obserwował płonącą przy drzwiach świecę, bał się, że za chwilę zgaśnie. Jeszcze bardziej przerażała go myśl, że wtedy właśnie przyjdzie ten straszny człowiek. Czasami rozmawiał z Paulem, ale nie traktował go jak równego sobie. Dawał odczuć, że to on jest panem sytuacji. Sugerował czasem, że uwolni swojego więźnia, potem się rozmyślał. To było straszne, ale nie najgorsze. Ów człowiek dążył najwyraźniej do jakiegoś perwersyjnego kontaktu fizycznego. Na razie całował tylko w szyję, ale i to dla Paula było za dużo. Rozkosz którą odczuwał budziła w nim poczucie winy, a obrzydzenie, które czuł do drugiego mężczyzny, przyprawiało go o utratę świadomości.

Paul spoglądał na dużą bryłę kamienia, stojącą tuż obok. Nie wiedział kiedy ją wniesiono. Nierówny biały kamień, chyba piaskowiec - nie znał się na tym zupełnie - wysokości stojącego, ale dość niskiego człowieka.

Szczęk zamka w drzwiach. Paul zadrżał. Spojrzał w znienawidzoną twarz, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Nagły impuls sprawił, że postanowił walczyć. Nie chciał dłużej być ofiarą. Zastanowił się czym może sprowokować prześladowcę. Wzrok zatrzymał się na sztylecie zatkniętym za pasek.

Jean Pierre był nieco zaskoczony postawą więźnia, który zażądał broni, żeby móc walczyć o wolność. Cóż, interesująca propozycja. Otworzył kajdany i rzucił sztylet na podłogę. Paul mimo zesztywniałych z bezruchu mięśni, podniósł broń i jednym płynnym ruchem wbił w pierś przeciwnika. Ten zachwiał się, wyszarpnął ostrze i jego rękojeścią ogłuszył Paula.

* * *


Ocknął się. Przez chwilę myślał, że wszystko było snem. Jego ręce były przykute jak uprzednio, ale poduszki i koc leżały w nieładzie na podłodze. Na kocu były plamy krwi. Popatrzył na nie z satysfakcją, aż dotarło do niego, jak niewiele mu to dało. Spojrzał na dogasającą świecę, obok leżała druga, ale w żaden sposób nie mógł jej dosięgnąć. Płomień zgasł. Zapłakał.

* * *

 

Patrzył na swoją twarz wykutą w kamieniu, patrzył na własną rozpacz. Posąg był wierny, do najdrobniejszego szczegółu - strzępy koszuli, strąki włosów w bezwładzie rozrzucone na ramiona, pochylenie głowy zdradzające rezygnację. Przerażające. Jedyną dobrą stroną sytuacji były świece. Kilkanaście świec rozstawionych wokół rzeźby, by dobrze ją oświetlać.

Potwór wszedł do pomieszczenia. (Paul nazywał go tak od momentu, gdy ten na jego oczach przeciął sobie żyły i własną krwią napoił sługę.) W ręku trzymał dłuto. Paul zastanawiał się po co. Rzeźba wyglądała na skończoną. Potwór popatrzył na Paula uważnie, poczym skierował wzrok na kamień, zbliżył się doń i precyzyjnie odkuł kajdany z rąk posągu. Paul patrzył na niego z nadzieją. Człowiek - już nie potwór, spojrzał na niego i uśmiechnął się w zamyśleniu. Powoli, jedna po drugiej zgasił świece. Wyszedł niespiesznie. Jeszcze długo słyszał krzyki.

* * *

 

Szarpał kajdany, ale nie udało się ich zerwać, pokaleczył sobie tylko dłonie. Jakże łatwo było by popaść w szaleństwo. Zatrzymała go jednak myśl, że właśnie o to chodzi jego oprawcy. Postanowił nie dawać mu tej satysfakcji.

Sługa imieniem Tito, ten sam, który pił krew swego pana, nakarmił dziś Paula wyjątkowo wcześnie, mrucząc pod nosem coś o balu. Paul modlił się, aby ktoś zszedł na dół i go uwolnił. Wiedział, że to absurdalne, ale nadzieja pozostała.

Usłyszał ciche kroki na korytarzu. Drzwi zaskrzypiały i uchyliły się. Modlitwa została wysłuchana! Ktoś najwyraźniej zaglądał z mroku korytarza. Wtem słyszał wyraźne: "Mój Boże!" i do środka pomieszczenia weszła młoda, olśniewająco piękna kobieta. Patrząc na nią z zachwytem nie mógł wydobyć głosu. W jej oczach znalazł współczucie.

Podeszła. Przyklęknęła przy nim i delikatnie, pieszczotliwym ruchem starła łzy z jego twarzy. Zdołał wyszeptać prośbę o uwolnienie. Zastanowiła się przez chwilę ze smutkiem i oświadczyła, że zrobi wszystko co w jej mocy, ale nie powinien mieć wielkich nadziei, gdyż człowiek, który go więzi, budzi w niej przerażenie, a ona boi się o życie. Obiecała jednak, że z pewnością jeszcze go odwiedzi, że skorzysta z każdej okazji, jeśli będzie mogła zakraść się do niego niepostrzeżenie.

Pogładziła go delikatnie po twarzy i z czułością pocałowała w policzek. Wstała, bezszelestnie zbliżyła się do drzwi. Obejrzała się jeszcze i pochwyciła jego przepełnione strachem spojrzenie skierowane na dopalającą się świecę. Zapaliła drugą, szepcząc, iż ma nadzieję, ze nikt nie zwróci na to uwagi. Uśmiechnęła się smutno i odeszła.

 

Trzeci


Lato roku 1815. Solaris wampirem była dopiero kilka lat, lecz mimo jej wieku nikt nie nazywał jej dzieckiem. Mimo bezradnego wyglądu potrafiła być naprawdę niebezpieczna. Teraz w zamyśleniu patrzyła na swoje dłonie.

Znajdowała się w gabinecie Jean Pierre'a i zastanawiała, w jaki sposób uwolnić jego więźnia. Nie mogła zrobić tego tak po prostu - Książę uznałby to za kradzież i ukarałby ją. Myślała gorączkowo, co może dać w zamian, nim tamten człowiek umrze lub oszaleje.

Podniosła wzrok i napotkała wpatrzone w nią oczy Jean Pierre'a. Patrzył w natchnieniu, jakby nigdy wcześniej jej nie widział.

- Chcę namalować twój akt. - Powiedział.

- Popatrzyła z przestrachem. Żaden mężczyzna jeszcze nie widział jej nagiej. Zaświtała jej myśl, że trzeba uważać o co się prosi.

- Panie, doceniam twój artyzm i pochlebia mi myśl, że właśnie mnie wybrałeś, lecz cena spełnienia twej prośby jest zbyt wielka.

Jean Pierre ze zdziwieniem zobaczył, że Solaris się czerwieni. Zupełnie jak śmiertelna kobieta! Nieprawdopodobne... - Ten rumieniec, pani, wart jest wszystkie pieniądze świata! Proś o co zechcesz.

- Panie, czy będę miała pewność, że nikt nie ujrzy tego obrazu? - Zapytała z wahaniem.

- Jeśli tylko w ten sposób będę miał możliwość namalować piękno twego ciała, będę musiał się zgodzić.

- Zgadzam się więc, panie, pod tym warunkiem - Zawahała się i postanowiła zaryzykować. - W zamian chcę dostać człowieka, którego więzisz w piwnicy. Tego przykutego do kamiennego fotela. - Dodała, aby uniknąć nieporozumień.

Jean Pierre patrzył na nią wyraźnie zaszokowany. Jak, do cholery się o tym dowiedziała!? Przypomniał sobie jednak jej chwilowe zniknięcie na balu i świecę, której zapalania nie pamiętał. Zastanowił się chwilę. Jego "gość" nie dawał tak wiele krwi, żeby jego strata sprawiała jakąś różnicę. Z drugiej strony był dla niego wielką inspiracją, ale to już raczej przeszłość.

- Dobrze więc, pani. Umowę uznaję za zawartą. Wiesz, że jestem człowiekiem honoru i dotrzymuję danego słowa. Jestem także niecierpliwym artystą, więc chcę malować cię teraz, póki nie oswoiłaś się z tą myślą. Nie chciałbym, aby zniknął rumieniec z twojej twarzy.

* * *


Jean Pierre wieszał swój nowy obraz w sypialni. Wieszał tak, aby widzieć go zawsze po przebudzeniu. Widniała na nim postać nagiej, eterycznej wręcz kobiety, wpatrzonej w kogoś z przestrachem. Była piękna jak anioł, ale nie to wprawiało w zachwyt artystę. Powodem była jedna łza spływająca po policzku. Krwawa łza.

* * *

 

Dzisiaj Tito nie przyniósł jedzenia tylko kielich z jakimś gorzkim płynem. Paul przestraszył się trucizny, ale został uspokojony - Będziesz po tym spał jak dziecko. Zmieniasz „opiekuna”, a to tylko środki ostrożności.

Tito wrzucił "bagaż" do powozu - na szczęście po odurzeniu ziołami był on zupełnie niegroźny. Pewnie po przebudzeniu będzie bolała go głowa. Tito bez żadnych kłopotów dostarczył przesyłkę. Zdziwił się tylko, że odebrała ją bezpośrednio wampirzyca, a nie jej służba.

* * *

 

Solaris z trudem wciągnęła Paula przez kuchenne drzwi. Para służących patrzyła na nią z wyraźnym obrzydzeniem:

- Panienka sprowadziła sobie niewolnika? - Mężczyzna wycedził przez zęby.

Solaris spojrzała na niego zaskoczona. Nigdy wcześniej żaden ze służących Ojca nie odezwał się nie pytany. Ucieszyłoby ją to nawet, gdyby nie wyraz jego twarzy. Położyła Paula na podłodze i delikatnie podtrzymując jego głowę odpowiedziała:

- Ten człowiek był praktycznie skazany na śmierć, prawdziwym cudem jest, że nie oszalał. Wykupienie go od tego, który mienił się jego panem wiele mnie kosztowało. Zapewniam was, iż zamierzam uwolnić go, gdy tylko będzie to możliwe.

- Przepraszam panienko - służący był wyraźnie zmieszany. - Gdzie mam go umieścić?

- W pokoju gościnnym. Czy mógłbyś go umyć i przebrać? Oczywiście, jeśli nie sprawi ci to kłopotu.

- Zajmę się tym natychmiast.- Schylił się i biorąc Paula na ręce jeszcze raz powiedział - Naprawdę mi przykro.

- Nic się nie stało. Mam nadzieję, że niczym nie zasłużyłam na złą opinię w Twoich oczach.

* * *

 

Obudził go potworny ból głowy i zbyt ostre do zniesienia światło. Przebijało się przez zaciśnięte powieki i żadne wysiłki nie mogły tego zmienić. Myślał, że ten sen jest całkiem miła odmianą po koszmarnej rzeczywistości. Szukał dłonią kajdan. Były na swoim miejscu. Po chwili dotarło do niego, że ta czynność powinna być niemożliwa. Przecież jego ręce były przykute do kamienia! Otworzył nagle oczy i oślepiło go światło. Przez łzy widział komnatę. Otaczały go ciepłe barwy. Z wolna oczy przyzwyczaiły się do intensywności oświetlenia, które okazało się naturalne! Przez trzy wysokie okna wpadało do środka światło słoneczne. Jedna słoneczna plama układała się delikatnymi poblaskami na jego łożu. Wokół ustawione były eleganckie meble. Nie dość, że ustawione były ze smakiem, to wyglądały na wygodne. Kotary unosiły się w powiewie wiatru. Przez otwarte okno słychać było gruchanie gołębi i odgłosy miasta. Z niedowierzaniem stwierdził, że leży w jedwabnej pościeli, a surowość łańcucha kontrastuje z jej delikatnością.

Patrząc na łańcuch wpadał w przygnębienie, potem w rozpacz. Nie wiedział czy zioła podane przez Tito spowodowały halucynacje, czy naprawdę znajduje się w innym miejscu. Bał się mieć nadzieję, wiedział, że tym razem nie zostanie przy zdrowych zmysłach.

Jego ponure myśli rozproszył zapach świeżych owoców. Na stoliku obok stała srebrna taca zasypana winogronami, jabłkami i czereśniami, stała też butelka białego wina i kielich. Paul bezmyślnie podniósł butelkę do oczu i zaskoczyła go jakość wina. Był to bardzo drogi rocznik. Coś z szelestem upadło na pościel. List. Nieuważnie strącony butelką. Paul odstawiając butelkę odruchowo podniósł list do twarzy. Delikatny zapach kobiecych perfum przyniósł wspomnienie czegoś nieokreślonego. Paul nie wiedząc, czemu skojarzył go z nadzieją. Rozerwał niecierpliwie kopertę:

 

"Wielmożny Panie


Żywię nadzieję, że warunki Panu odpowiadają. Przykro mi jedynie, że nie mogłam zapewnić Panu komfortu swobodnego poruszania się po domu. Ze względów bezpieczeństwa Pańskiego i mojego musiałam ograniczyć Pańską wolność do pokoju. Zapewniam Pana, iż owa konieczność sprawia mi wielki ból i nie podjęłabym takowej decyzji, gdyby było to możliwe.

Proszę niczego się nie obawiać. Służba dostarczy Panu wszelkich niezbędnych rzeczy - dzwonek jest z prawej łoża, za kotarą. Proszę wybaczyć moją nieobecność. Ważne sprawy skłoniły mnie do opuszczenia domu. Wieczorem udzielę Panu wszelkich wyjaśnień.


Z wyrazami szacunku

Solaris"

 

Wpatrywał się w list, jakby zawierał jakieś nieokreślone pytanie. Oderwał z trudem wzrok, próbując jednocześnie uporządkować myśli. Był więźniem. To nie ulegało wątpliwości, ale z listu wynikało, że był też gościem. Spojrzał w otwarte okno i jednocześnie zrozumiał, że gdyby nawet odważył się krzyknąć nikt nie przyjdzie mu z pomocą. Gwar na ulicy był ogłuszający. Paul wątpił czy ludzie zwróciliby uwagę na wystrzał, a co dopiero na krzyk. Nie wiedział także, jak zareagują strażnicy, bo z pewnością byli za drzwiami.

Postanowił sprawdzić jak daleko sięgają jego prawa. Zadzwonił na służbę. Prawie natychmiast w drzwiach pojawił się mężczyzna około pięćdziesiątki:

- Czym mogę służyć?

- Czy mógłbyś to zdjąć? - Powiedział unosząc w górę łańcuch i myśląc jednocześnie, że było to raczej głupie pytanie.

- Wybacz panie, ale instrukcje wydane przez panienkę nie sięgają tak daleko.

- A jak daleko sięgają?

- Mogę przynieść panu coś do picia, czy jedzenia, lecz proszę wybaczyć, ale nie podam panu noża, ni widelca - Paul zauważył, że kielich nie jest szklany, domyślił się, iż jego gospodarz boi się, że odbierze sobie życie. - Mogę podać świeże ubranie, czy przygotować kąpiel. - Paul zauważył ozdobną wannę w kącie pokoju. - Mogę przynieść także jakąś książkę, lub jeśli nie uzna pan tego za uwłaczające, zaproponować grę w karty lub partię szachów. Niestety nie mogę służyć rozmową.

Paul spojrzał na służącego z nagłym błyskiem w oku. - Proszę przynieść mi książkę. Jakąkolwiek - dodał po chwili.

Służący ukłonił się i wyszedł bez słowa. Wrócił po paru minutach - Komedie Shakespeare'a, panie. Na poprawę nastroju.

* * *


Drzwi uchyliły się i weszło zjawisko. Mimo, iż widział ją już wcześniej, zaniemówił. Uśmiechnęła się szelmowsko - Mówiłam, że znowu się zobaczymy. Przepraszam z warunki, ale chwilowo nie mogę zapewnić lepszych - popatrzyła na niego z jakby z przestrachem. - Mogę wejść?

Nie mógł wydobyć słowa. Uczucia i myśli zalewały go uniemożliwiając reakcję. Nie wiedział czy ulec zachwytowi czy rozpaczy. - Dlaczego? - Zapłakał. Siedział na łożu obejmując kolana. Bujał się wyraźnie w tył, w przód, w tył... Drżał wyraźnie.

Solaris gwałtownie zamknęła za sobą drzwi. Podbiegła do Paula. Usiadła obok, czule, ale silnie go obejmując. Znieruchomiał.

- Błagam, wybacz mi. To był jedyny sposób, żeby cię stamtąd wydostać - wyszeptała - na razie nie mogę dać ci więcej. Ale tylko na razie. Nie chcę dawać ci złudnych nadziei. Spędzisz tu trochę czasu. - Starła delikatnie łzę z jego policzka. - Zrobię jednak, co w mojej mocy, aby czas ten był dla ciebie miły.

Z niepewnością podniósł oczy.

- Wiem, że nie zaufasz mi przez długi czas, - ciągnęła, - ale uczynię wszystko, aby na to zaufanie zasłużyć.

Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć. Szybkim gestem położyła na nich dłoń. - Nie mogę zdjąć tego przeklętego łańcucha - powiedziała z nagłą rozpaczą - To może równać się z moją i twoją śmiercią - cofnęła dłoń.

- Nie zamierzasz mnie stąd wypuścić, prawda? - Wyszeptał łapiąc ją za rękę i ściskając z wielką siłą. - Jak długo będziesz mnie więzić?!

-Aż znajdę rozwiązanie tej sytuacji i ani dnia dłużej!

Chrupnęły kości. Zemdlała. Paul z przerażeniem wypuścił jej dłoń i złapał Solaris w ramiona. - Nie wiedziałem co robię! Wybacz!

- Rozumiem. - Wyszeptała.

* * *

 

Z czasem zaczęli ze sobą rozmawiać. Ona mówiła o dzieciństwie w Irlandii, o rodzicach i o tym jak zginęli. On opowiadał o swoim życiu, o śmierci ojca, o słabościach brata, o dworskich intrygach i w reszcie o wpływowym przyjacielu rodziny, do którego zamierzał się udać.

Ich myśli krążyły wokół siebie nawzajem. Współczuła mu bardzo. Postanowiła odnaleźć człowieka, który mógł pomóc mu w odzyskaniu panowania nad majątkiem i zapewnić bezpieczeństwo jego bratu i jemu. Użyła wszystkich wpływów i dopięła swego. Miała nadzieję, że jej poszukiwania nie zwróciły uwagi ludzi, którzy zamierzali Paula usunąć.

* * *

 

Nie ośmielił się nawet o tym pomyśleć, ale gdyby nie zabrała jego wolności, oddałby jej duszę. Zdecydowanie... nie ośmielił się... Lubił patrzeć jak się porusza, uwielbiał zapach perfum w jej włosach, były lekkie, słodkie i zmysłowe, ale w jakiś nieokreślony sposób współgrały z jej niewinnością, bo z całą pewnością była najbardziej niewinną istotą, jaką znał. Często widział w niej małą dziewczynkę, którą chciał tulić w ramionach i chronić przed całym światem. Była taka krucha...

* * *


Solaris stoi z okrwawionym toporem w dłoni nad ciałem napastnika. Patrzy ze smutkiem, próbując zebrać myśli. Wzrok zatrzymuje się bezwiednie na kołku leżącym obok niego. Błysnęła jej myśl, że w innej sytuacji załamałaby się, że musiała zabić. Jednak zagrożenie dotyczyło jej podopiecznego, ona tylko stała na drodze.

Szczęk zamka. Uniosła głowę i zobaczyła Księcia. - Cóż sprowadziło cię panie w moje skromne progi? - Spytała, nie patrząc nawet na jego martwego ghoula.

- Książę ocenił wzrokiem sytuację - Nie miałem z tym nic wspólnego. Powiedziano mi, że ostatnio zachowywał się dziwnie i nagle zniknął. Poszedłem tylko jego śladem.

- Dziwnie?

- Węszył po domu, wypytywał o trzodę. Próbował kontaktować się z kimś z zewnątrz. To właśnie zwróciło moją uwagę.

- Co zrobisz, aby to się nie powtórzyło?

- Mam chronić twój dom?

- JesteÅ› mi to winien.

- To prawda.

* * *

 

- Ramone, czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę?

Naiwnie wyglądający Hiszpan o nieco chłopięcych rysach twarzy i czujnych oczach spojrzał na nią bez słowa.

- Jest u mnie człowiek, który wiele wycierpiał, bardzo chciałabym mu pomóc, ale wie zbyt wiele i nie mogę go przez to uwolnić.

- Jest więźniem?

- Z konieczności - Zaczęła nagle mówić gorączkowo - słyszałam, że wśród nas są tacy, którzy potrafią manipulować pamięcią, że potrafią zastąpić wspomnienia innymi.

- Zobaczę co się da zrobić.

* * *

 

Tego wieczora kolacja była wyjątkowo uroczysta. Służba wniosła stół, ustawiła świece i podała Paulowi czyste ubranie zanim zdążył zastanowić się jak się ubrać mając jednocześnie łańcuch na ręce, Solaris podeszła i zdjęła go. Spojrzał z zaskoczeniem - ufasz mi?

Uśmiechnęła się bez słowa - Przebierz się, kolacja za pół godziny. - Wyszła, a wraz z nią służba

W pierwszym odruchu Paul podbiegł do okna, otworzył je szarpnięciem i głęboko nabrał powietrza. Pół godziny później służący oderwał go od okna słowami o zbliżającej się kolacji. Paul spojrzał na rozrzucone ubranie z poczuciem winy.

- Panienka Solaris uprzedziła, że tyle to panu zajmie. Czy pomóc się panu ubrać?

Niewiele rozmawiali tego wieczora. Wpatrywali się w siebie, on z nadzieją i niepewnością, ona ze smutkiem. Siedzieli tak godzinę, czy dwie, aż sługa wprowadził dwóch dodatkowych gości. Jednym z nich był Ramone, drugiego Sol nie znała. Paul spojrzał z zaskoczeniem na intruzów i na Solaris.

- Od nich zależy twoja wolność- odpowiedziała na nieme pytanie.

Ramone poprosił Solaris o opuszczenie pokoju. Przed wyjściem podeszła do Paula i z czułością pocałowała go w czoło. - Mam nadzieje, że spotkamy się w lepszych czasach. - Szepnęła.

* * *


Baron Jacques de Vreoux przeglądał właśnie dokumenty w gabinecie, gdy nagły hałas kazał podnieść mu głowę. Otwierał już usta by wygłosić służącemu ostrą reprymendę, gdy wzrok jego napotkał Paula de Saint Jerome'a, syna zmarłego niedawno najlepszego przyjaciela.

- Mój boże! Synu! Myślałem żeś martwy. Gdzieżeś się podziewał? Zaginąłeś rok temu i nie mogłem trafić na twój ślad. Dzięki dokumentowi, który wystawiłeś i mojej pomocy, brat twój nie dał uszczknąć nic z twego majątku. - Mówił nie dopuszczając Paula do głosu. - Porwano cię? Więziono? Czemu nie odezwałeś się do mnie? Tak bardzo się niepokoiłem...

- Wuju... proszę, nie wszystko naraz - Paul rozsiadł się w fotelu, nieświadomie rozcierając nadgarstek, jakby coś go uciskało. - Wydawało mi się, że czas który upłynął był krótszy. - Powiedział z pewnym roztargnieniem. - Zaplanowano zamach na moje życie, więc uciekłem w przebraniu wieśniaka. Bałem się ujawnić, a że spotkałem naprawdę prostodusznego i honorowego gospodarza, zostałem u niego najmując się do pracy.

Baron spojrzał odruchowo na wypielęgnowane dłonie Paula. Błysnęła krótka myśl, że coś się nie zgadza, ale zgasła jeszcze szybciej niż się pojawiła. Wzrok zawisł za to znacząco na niezwykle eleganckim ubraniu.

- Dziś postanowiłem wyjść z ukrycia, a przypuszczałem, że na jakimś bankiecie, czy balu spotkam kogoś, kto powie mi, gdzie mogę cię znaleźć. Z drugiej strony ilość świadków miała zapobiec zamachowi.

* * *

 

"Journal de Paris" 12 września 1915 roku

Kronika Towarzyska

 

Hrabia de Saint Jerome wrócił do rodzinnej posiadłości. Towarzyszył mu baron Jacques de Vreoux wraz ze świtą. Paul przejął zarządzanie majątkiem z rąk brata, ku obustronnej uldze. W jakiś czas później wezwał siły policyjne, tak przynajmniej twierdzą mieszkańcy wsi położonej opodal rezydencji. Niestety jest to wieść niepotwierdzona. Cokolwiek się tam wydarzyło, uniknięto skandalu.

* * *


Obudził się z krzykiem. Niezupełnie pamiętał, co mu się śniło, ale wciąż miał wrażenie, że czuje na dłoniach kajdany. Wszelka myśl o złym śnie uciekła, gdy zauważył, że świeca zgasła. Paul bał się ruszyć, zewsząd zalewała go ciemność. Służący nie dopilnował, by zapalono nową świecę na czas. Miał dość jego niesubordynacji. Nie ważne, czy ktoś go obudzi, ważne by było światło. Sparaliżowany lękiem modlił się o wczesny świt.

Nie zareagował, gdy ktoś objął go ramieniem, wciąż nie był w stanie drgnąć. Począł czyjeś usta na szyi, zalała go fala rozkoszy. Obudził go ostry głód, ktoś jednak zaspokoił go jakimś ciepłym, słodkim płynem. Zasnął.

* * *


Tuluzjanin, markiz de Reno z zainteresowaniem obserwował reakcję Paula. Gdy ten otworzył oczy, powiedział mu, że teraz jest Ventrue i to jest teraz najważniejsze. Mówił, że obserwował z podziwem jego poczynania i że wybrał go już dawno. Metoda jaką Paul poradził sobie z wrogami wzbudziła podziw markiza i upewniła go w jego decyzji. Mówił długo i z przejęciem.

Paul słuchał w oszołomieniu niewiele rozumiejąc. Jak uwierzyć człowiekowi, który wmawia mu, że jest wampirem. Był zasypywany przez niego informacjami, które wydawały mu się co najmniej dziwne. Większość była nieprawdopodobna, reszta nic mu nie mówiła.

Mijały dni i z czasem Paul oswoił się z tym, w co nigdy wcześniej by nie uwierzył. Wampira, który go przemienił nazywał ojcem i ten był dla niego jak ojciec. Przekazywał mu swą wiedzę i udzielał wsparcia, gdy było potrzebne. Gdy nadszedł czas markiz postanowił przedstawić Paula Księciu. - przygotuj się do naprawdę wystawnego bankietu. - Rzucił. - Ważne, abyś zrobił dobre wrażenie.

* * *


Książę zaprosił gości, okazja była tego warta. Markiz de Reno miał przedstawić dzisiejszego wieczoru swoje niedawno przemienione dziecko. Podobno to całkiem dobrze zapowiadający się młody... wampir o sporych wpływach i wielkich możliwościach. Paul został oficjalnie przedstawiony, ale, choć wydał mu się znajomy, to nie na niego Książę patrzył. Uwagę Księcia zwróciły dwie inne osoby: Solaris, wpatrująca się ukradkiem, chyba z zachwytem i Jean Pierre, wlepiający w przybysza oczy w osłupieniu.

​

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

bottom of page