top of page

CAŁKIEM DOROSŁA


Nicolette de Laval była już zupełnie dorosłą osobą. Przynajmniej w swoich oczach. Uciekła od opieki rodziców z Waszyngtonu do San Francisco. Miała swój dom. No, prawie swój. Wynajmowała go kiedyś z koleżanką, a teraz chwilowo sama, od starszej pani. Miała przez nią zagwarantowane pierwszeństwo wykupu. Staruszka, bardzo miła osoba, sugerowała nawet spadek. Nicky raczej na niego nie liczyła. Nie życzyła nikomu śmierci.

Dom usytuowany był w jednej z ładniejszych, choć nie wiadomo czemu, niezbyt drogich dzielnic. Stał na zboczu wzgórza frontem ku południowi. Kiedy Nicky wychylała się z wykuszowego okna, z jednej strony widziała wschód, z drugiej zachód słońca. I ten widok na ocean przy wylocie ulicy. Pięknie.

Dom był biały, zadbany, w każdym oknie stała skrzynka z kwiatami. Tylko drzwi, do których prowadziły trzy wydeptane stopnie, były nieco odrapane.

Wewnątrz, podłogi wyłożone były drewnem, w ciepłym słomianym kolorze. Całość urządzona w bieli, beżach i błękicie. To były jej ulubione kolory. Nie tylko dom, ale i siebie, ubierała w nie nieodmiennie, mimo że niektórzy twierdzili, że to niedobre kolory dla blondynki. Ona się w nich sobie podobała. Lubiła je i na sobie i w najbliższym otoczeniu. Wyjątkowym pomieszczeniem był pokój japoński: biel, czerń, odrobina czerwieni. Nicky była fanką mangi i j-rocka, więc nie mogła się oprzeć.

Nauka w Akademii Policyjnej i historia sztuki na uniwersytecie, nie przeszkadzały jej prowadzić intensywnego życia towarzyskiego. Nie miała kłopotów z nauką i była dosyć lubiana. Można powiedzieć, że nawet popularna. Codziennie biegała z koleżankami na zakupy lub do pubów. Clubów nie lubiła. Miała kłopoty z facetami... przeważnie jej się narzucali. Bądź co bądź, była dość atrakcyjna. Platynowa blondynka, z błękitnymi oczami i figurą modelki. Była kiedyś, ponoć, miss jakiegoś stanu. Niestety, Nicky preferowała skośnych. Często bywała w dzielnicy japońskiej. Niestety japończycy byli dość nieśmiali. Niejednokrotnie załamywała z tego powodu ręce.

Kumple podejrzewali, że jest lesbijką, bo na żadnego z nich nie reagowała zainteresowaniem, ale dziewczyny wiedziały. Raz w miesiącu urządzały wspólną wyprawę do dzielnicy japońskiej. I dość przyjaźnie podśmiewały się z jej nieudanych podrywów. Nicky ich chichoty znosiła całkiem nieźle. To było nic w porównaniu z tym, jak śmiały się z jej ukochanego wozu.

Jeździła starym, wysłużonym Oldsmobilem, w kolorze nieokreślonego brązu. W latach siedemdziesiątych czymś takim jeździła policja. Teraz tylko wariaci i desperaci. Nieopisane salwy śmiechu brzmiały, kiedy ruszała. To był cały rytuał. Przepis na niego zaczynał się od "znajdź frajera, który to popchnie".


TO TAKI KLUB


Sąsiad z przeciwka był złośliwym, wścibskim starcem o niewyparzonej gębie. Nikogo nie lubił i jego też nie lubiano. Nicky zgodnie z naukami mamy, która mówiła, że nikt nie jest zły, tylko conajwyżej nieszczęśliwy, postanowiła coś z nim zrobić. Upiekła ciasto. Przeszła na przeciwną stronę ulicy. Zadzwoniła do drzwi sąsiada i kiedy ten otworzył, skorzystała z chwili zaskoczenia i wręczyła mu wypiek.

- Proszę, to dla pana. Cytrynowe. Upiekłam za dużo. Mam nadzieję, że będzie panu smakować.

Zeskoczyła ze stopni, zanim zdążył zareagować. Odbiegła parę kroków i obejrzała się w jego kierunku. Wyraz zaskoczenia nie zniknął jeszcze z jego twarzy. Uśmiechnęła się promiennie i pomachała. Była pewna, że się mimowolnie uśmiechnął. Może inni uznaliby to za grymas, ale ona była pewna.

- Jeszcze cię oswoję - zamruczała - zobaczysz.

* * *


Dzisiejszego wieczora postanowiła pójść do Harley Davidsona. Domyślała się, że to nie jest lokal na poziomie, ale ponieważ planowała zakup motoru, chciała sprawdzić w co się pakuje. To znaczy - poznać innych motocyklistów.

Przed wyjściem wrzuciła na siebie dżinsową kurtkę, żeby za bardzo się nie wyróżniać. Samochód zostawiła przed domem. Nie będzie robiła z siebie pośmiewiska. W końcu idzie na rekonesans, a nie na konkurs na najlepszego komika roku...

Dotarła na miejsce. HD mieścił się w jednej z szeregowych kamienic. Ściany w nijakim kolorze nie przyciągały uwagi w przeciwieństwie do szeregu motorów stojących przed wejściem. Trochę ogłuszył ją hałas dochodzący ze środka.

Jeśli nie teraz to nigdy - pomyślała. - Nie mogę stchórzyć. - Wzięła parę głębszych oddechów, przykleiła pewny siebie uśmiech do twarzy i pchnęła wahadłowe drzwi.

Hałas na zewnątrz był niczym w porównaniu z tym co działo się w środku. Ludzie wrzeszczeli do siebie, ale nagle zamilkli. Świdrująca cisza sprawiła, że nieco zmiękły jej nogi. Wszystkie oczy były w niej utkwione. Przestraszyła się, ale w końcu nie spodziewała się niczego innego. Była tu obca.

Ruszyła do baru przez zadymioną salę. Dźwięki wróciły do normy, choć nadal czuła się obserwowana. Za barem Indianin. Jego siwe warkocze zdawały się tu całkiem nie na miejscu. Pomyślała przez chwilę, że gdyby nie mieszkał w środku miasta byłby szamanem. Odgoniła irracjonalne pomysły i zamówiła portera.

Czas się rozejrzeć. Udało jej się usiąść koło największego faceta, jakiego w życiu widziała. Jak mogła go wcześniej nie zauważyć? To chyba przez stres. Uznała, że o ile wielkolud nie strąci jej zaraz łokciem ze stołka, to może być niezła lokalizacja. Przy nim nikt jej nie powinien zaczepiać. A z resztą, kto nie ryzykuje ten nie... co? Nie ważne. Coś tam w każdym razie. Znalazła sobie jakiś wolny stolik. Nie będzie stała przy barze. Nie przyszła tu na podryw.

Obserwowała salę. Same zakapiory... tłuste włosy, zarośnięte mordy. Co ona tu robi?!

Otworzyły się drzwi. Wszedł całkiem przystojny Latynos, z jakimś kolesiem z żółtym fryzem, a za nimi skośny. O cholera! Mieszaniec, ale cholernie przystojny. Bezczelnie zapytali czy mogą się dosiąść i posadzili dupska nie czekając na odpowiedź. Latynos, Joaquin, wyraźnie był nią zainteresowany, próbował ją gdzieś wyciągnąć. Nie reagowała na zaczepki. Tego, który jej się podobał, nazywali Crust. A na tego żółtego wołali...

- Żółty! Skocz po piwo. - rzucił Joaquin.

Postanowiła od nich odpocząć, wróciła do baru.

- Uważaj na nich. Są niebezpieczni - ostrzegł ogromny mężczyzna, koło którego wcześniej siedziała. Barman zwracał się do niego imieniem Hank. - Nie radziłbym ci z nimi wychodzić.

Podziękowała i ruszyła do wyjścia. Pomachała tamtym na znak, że wychodzi i zmyła się stamtąd najszybciej jak się dało.

 

* * *


Wędrowała przez miasto w poszukiwaniu spokojnego miejsca. Miała dość wrażeń na dziś. Zauważyła knajpę, którą zawsze mijała w założeniu, że jest zbyt nudna. Dzisiaj jej nazwa zapowiadała bezpieczeństwo. "Haven". Tego Nicky potrzebowała. Schronienia.

Nie było dużo ludzi, a barman był przemiły. Rozmawiali o winach, a potem zaproponował jej coś, czego jeszcze nie piła. Twierdził, że będzie zachwycona. Była.

Bez trudu znalazła wolny stolik. Rozsiadła się wygodnie i delektowała winem. Samotnie. Cóż, to nie mogło trwać długo.

Przy stoliku obok usiadło dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał zupełnie białe włosy i zimne oczy. Twarz przecinały blizny. Zbudowany był równie potężnie, jak jej nowy znajomy z HD, Hank. wbrew wyglądowi, coś w nim mówiło Nicky, że jest godny zaufania. Patrzyła na niego z tak niegrzeczną natarczywością, że nie mogła odmówić zaproszenia do ich stolika.

Mówili na niego Siwy, na imię miał Simon. Jego towarzyszem był Gveron.

Od początku intrygowała ją ich rozmowa. Mówili dość głośno, nie troszcząc się czy ktoś ich usłyszy. Jakieś nieuchwytne wrażenie sugerowało jej, że rozmawiają o czymś niezupełnie zgodnym z prawem. To ją zainteresowało. Używali też dziwnych określeń, których wcześniej nie słyszała, albo słyszała w zupełnie innym kontekście. Brujah, tremere, książę... O czym oni mówili, do cholery? Musiała zrozumieć. Miała, jak to w policji nazywają "nosa" i wiedziała, że to ważne. Była też chyba trochę wścibska...

Siwy okazał się bardzo miłym gościem. Kiedy powiedziała, że zbiera pieniądze na motor, zaproponował, że jakiś dla niej złoży za całkiem niewielką sumę. Zgodziła się uszczęśliwiona.

Potem do stolika przysiadł się ktoś, kogo już wcześniej widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie.

- Mam na imię Dylan.

- Nicky.

Sprawiał wrażenie zaprzyjaźnionego z Siwym i Gveronem. Rozmawiali przez chwilę i nagle znowu zwrócił się do niej.

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko policjantom?

Spojrzała pytająco.

- Jest komisarzem policji - wyjaśnił Gveron.

Zastanowiła się przez chwilę, po czym uśmiechnęła.

- Czemu miałabym mieć? W tym roku kończę Akademię Policyjną... Dylan przyjrzał jej się z zainteresowaniem.

- Jak rozumiem niedługo czas na przydział?

- Za miesiąc.

- Hmm... Zobaczymy co da się zrobić. - Wręczył jej wizytówkę. - Zadzwoń do mnie.

To był miło i pożytecznie spędzony czas, ale zrobiło się późno. Czas do domu. A może jutro znowu odwiedzi HD...

 

* * *


Jak co dzień wstała przed wschodem słońca. Miała ciężki sen, ale budził ją system budzików. To był rytuał. Zrobiła sobie filiżankę aromatycznej kawy, dodała do niej bitą śmietanę i jedną kandyzowaną wisienkę. Wzięła puszkę z ciasteczkami, otworzyła szeroko okno i w białej piżamce usiadła na parapecie. Od dwóch lat nie przegapiła żadnego wschodu słońca. Jej zdaniem to było najpiękniejsze zjawisko w przyrodzie. Siedziała tak z pół godziny, potem myła zęby i szła spać. Musiała dospać przed zajęciami na uczelni.

Wstała około jedenastej. Jednocześnie piekła ciasto i zbierała się do wyjścia. Pani Ramsey, kobieta od której wynajmowała mieszkanie, uwielbiała ciasto czekoladowe. I dostanie je, Nicky bowiem uwielbiała piec i gotować, zwłaszcza dla kogoś. Troska o innych dawała jej spełnienie.

 

* * *


Dzisiejszego wieczora Nicky umówiła się z kumplami w Cave. Znaczy, nie obiecała, że przyjdzie, ale zastanawiała się nad możliwością. Już od paru lat nie była na metalowym koncercie i chciała iść, ale ponoć to straszna mordownia. Zupełnie bezwiednie ubrała się w czarne ciuchy. Podeszła do lustra by zrobić makijaż i zobaczyła co ma na sobie.

- A więc się zdecydowałaś - zaśmiała się do siebie.

Zamknęła za sobą drzwi spinką, bo zamek nie działał dobrze. Wiedziała, że musi go wymienić, ale jakoś zapominała. Czym tu się przejmować? To taka bezpieczna dzielnica.

Dotarła do Cave'a. O boże! Faktycznie mordownia. Okolica taka, że chyba policja boi się ją patrolować... Spory ochroniarz tarasował wejście do knajpy. Kolejka była długa, a w niej prawie same dzieciaki, tylko jakoś śmiesznie wyglądały. Panienki poubierane w jakieś fikuśne długie sukienki. Prawie wszystkie miały włosy zafarbowane na czarno. Jakby nie patrzeć, cała grupka wyglądała tak, że Nicky zastanowiła się czy przypadkiem nie przegapiła Halloween...

Minęła kolejkę. Podeszła do ochroniarza zdecydowanym krokiem. Uśmiechnęła się do niego. Otworzył jej drzwi. Jej wejściu towarzyszyły protesty oczekujących. W środku wyglądało gorzej niż na zewnątrz. Ciemne, odrapane ściany, jakieś kanapy w większości zajęte przez śliniące się parki.

Kupiła w barze coś, co nazywali tutaj piwem, a z pewnością było szczynami barmana, mocno rozcieńczonymi z wodą. Znalazła jakąś wolną kanapę i rozwaliła się jak u siebie. Zamachała kumplom. Dała gestem znak, żeby bawili się bez niej. Później dołączy. Najpierw musi się zaaklimatyzować. Chyba zaczynał się już koncert. Przez chwilę nie rozumiała co słyszy. Muzyka całkiem w porządku, ale nie mogła pojąć, po co wetknęli tu wycie chóru. Przecież to za cholerę nie pasowało. Zaczęła zawodzić jakaś pindzia... Nicky pomyślała, że pewnie się starzeje, bo nie potrafi zaakceptować tych nowych pomysłów.

Pojawił się skośny z HD, był z kumplami. Zabiło jej mocniej serce. - tylko się nie zakochaj wariatko - pomyślała.

Dosiadł się do niej. - O cholera! - Przez moment szaleńczy stukot serca zagłuszał słowa.

- ... jestem Crust - usłyszała.

- Nicky - starała się powiedzieć pełnym głosem, ale w jej uszach zabrzmiał cichutki pisk.

Później nie mogła sobie przypomnieć o czym mówili. Była zbyt przejęta.

Po chwili dołączyli do nich jego kumple. Zarejestrowała obecność Żółtego i brak Joaquina. Mózg jej się chyba zupełnie wyłączył, bo dała się podpuścić do wszczęcia bójki. Przez chwile mignęła w głowie myśl "on jest niebezpieczny", ale zbyt jej zależało, żeby zrobić na nim wrażenie.

"Masz być policjantem, musisz wiedzieć jak powstają bójki, skoro masz im zapobiegać." Tłumaczyła się przed sobą. "Psychologia tłumu..." Wstała i ruszyła między ludzi. Za nią szli Brujahowie. To słowo padło kilka razy i kiedy zapytała co to znaczy, popatrzyli na siebie skonsternowani.

- To taki klub - wyjaśnił Crust.

Wypatrzyła w tłumie paru sporych gości. Wpadła na jednego z nich i wylała na niego piwo. Zabawa się rozpoczęła. Nicky radziła sobie jak mogła. Zaraz za nią szedł Crust z Żółtym i wyłapywali co trudniejszych przeciwników. W czasie walki mimowolnie obserwowała Brujahów. Coś jej nie pasowało. Wytrzymywali ciosy, które innych dawno wysłałyby do szpitala... Co jest, kurna, grane?!

Bójka była na wykończeniu. Nicky końcówkę obserwowała z zewnątrz. Podszedł do niej Gveron, który ku jej zdziwieniu był tu ochroniarzem. Wymienili grzeczności, po czym powiedziała mu, że Crust i jego kumple zachowują się jakoś nienaturalnie.

- Zobacz. Przecież ten cios powinien go zabić - wskazała na gościa, który dostał pięścią w twarz, przywalił głową w betonową posadzkę i właśnie wracał do przeciwnika. - Powinien być chociaż nieprzytomny, a on sobie tak po prostu wstaje... i nawet nie jest draśnięty...

- O kurwa - zamemłał Gveron. Zastanowił się chwilę - czas to uspokoić. W końcu jestem w pracy. - Podszedł do Crusta i coś mu wyjaśniał wskazując na Nicky. Wyglądał na zdenerwowanego.

Crust zebrał kumpli. Pouspakajał ręcznie co bardziej upartych przeciwników i podszedł do Nicky. Od niechcenia coś tam gadał o treningach walki, kulturystyce i podobnych głupotach. Nie bardzo ją to przekonywała, ale bardzo chciała mu wierzyć.

Poczuła, że ktoś jej się przypatruje. Rozejrzała się uważnie. Jakiś ciemnowłosy koleś. Chyba Mex. Pasma długich, ciemnych włosów spadały mu na twarz. Przyjrzała mu się uważnie, bo sprawiał dość nieprzyjemne wrażenie.

- E... Crust. Znasz tego przy barze? Tego z długimi piórami...

- Nie, czemu pytasz?

- Gapi się na mnie jakoś tak natarczywie - poskarżyła się.

- Ok. Chłopaki! - wyszczerzył zęby Crust.

Ruszyli w kierunku Mexa. Gveron chyba wyczul kłopoty, bo próbował ich zatrzymać, ale po krótkiej wymianie zdań dołączył do nich.

Pogadali chwilę z gościem. I zaczął się kolejny taniec. Facet wyraźnie się stawiał. Poturbowali go trochę. Nicky przestraszyła się, że coś mu złamali, ale on po chwili wyszedł o własnych siłach.

Miała dość. Postanowiła odetchnąć. Podziękowała chłopakom i wybrała się na długi samotny spacer. Nie wiedziała dlaczego, ale zaniosło ją do HD. Brujahowie już tam byli. Pewnie czymś przyjechali. Stanęła przy barze blisko stolika, przy którym siedzieli i słuchała ich rozmowy. Mówili o jakichś przekrętach, o broni... to napewno coś interesującego dla policji. Potem zaczęli nabijać się z Żółtego, a Nicky jakoś dała się wciągnąć do rozmowy. Kiedy zorientowała się, że też się z chłopaka nabija i to w dość bezczelny sposób, zrobiło jej się głupio.

- Przestańcie się z niego śmiać, to przecież fajny koleś. Żółty nadął się jak balon, ale kumple szybko spuścili z niego powietrze.

- Nie no, coś z tym trzeba zrobić - pomyślała Nicky. - Żółty - powiedziała na głos - jesteś dzisiaj zajęty?

Żółty spojrzał pytająco na Joaquina. Ten wykonał gest "a rób co chcesz".

- Może wybrałbyś się ze mną do kina? - kontynuowała, a Brujahowie przestali chichotać. - Tylko najpierw trzeba by Cię coś przebrać - skomentowała patrząc znacząco na wielotygodniowe pokłady błota na buciorach i dżinsach...

Mina Żółtego mówiła: "nie wiem co się dzieje, ale mi się podoba...".

- Wiesz co... najpierw trzeba coś zrobić z włosami. Poczekaj chwilę.

Wyskoczyła na zakupy i udało jej się kupić biały koloryzujący żel do włosów. I szampon! Wróciła z tym wszystkim do HD. Ku uciesze chłopaków zaciągnęła Żółtego do żeńskiej ubikacji. Dwie dziewczyny w środku zaczęły chichotać.

- Cicho dziewczyny. Trzeba coś zrobić z jego włosami.

Żółty, prowadzony jak owieczka na rzeź, pozwolił umyć sobie włosy i wysuszyć suszarką do rąk. Nicky zafarbowała mu i ułożyła włosy żelem.

- I jak teraz? - zapytała o ocenę dziewczyny.

- Ten Żółty jest całkiem niezły... kto by pomyślał...

Wyprowadziła go na salę. Chłopaki aż zagwizdali.

- A nie mówiłam, że będzie lepiej? - zapytała retorycznie.

Żółty się wyszczerzył.

- No to idziemy - poprowadziła go do wyjścia.

- No to cześć chłopaki - powtórzył za nią.

* * *


Randka zaczęła się może nieco nietypowo, ale była całkiem udana. Najpierw zakupy. Nowe ciuchy dla Żółtego. Przecież nie mogła się pokazać z kimś, kto tak wyglądał. Image Żółtego uległ chwilowej poprawie i Nicky skoncentrowała się na rozmowie. Okazał się przemiłym facetem. Może trochę nieokrzesanym, ale całkiem inteligentnym. I nie brak mu było poczucia humoru.

Spędzili razem parę godzin. Zakupy, kino, potem długi spacer. Kiedy odprowadził ją do domu, było już późno. Rozmawiali jeszcze chwilę przed drzwiami. Trochę się śmiał, kiedy zobaczył jak Nicky otwiera drzwi spinką. Obiecał, że załatwi jej specjalny wytrych. Pocałowała go w policzek na pożegnanie. Zamknęła drzwi i wyjrzała przez wizjer.

Żółty stał jeszcze przez chwilę przed drzwiami. Nagle roześmiał się jak wariat i jednym susem zeskoczył ze schodów. Zatańczył jeszcze na ulicy i odmaszerował raźnym krokiem.

Uśmiechnęła się do siebie. Zdjęła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku przy drzwiach. Usłyszała jakiś dźwięk za plecami, ale nie zdążyła się odwrócić. Ktoś uderzył ją w głowę. Szarpnęła się i dopadła do drzwi. Zdążyła je uchylić, ale napastnik przewrócił ją na ziemię. Starała się dojrzeć jego twarz. Zobaczyła tylko, że ma ciemne ubranie, długie czarne włosy i tatuaż ze skorpionem na nadgarstku. Próbowała walczyć. Kopnęła. Poczuła jak trzaska kość w nodze. Straciła przytomność.

* * *


Kiedy się ocknęła, bała się otworzyć oczy, bo wiedziała, że ktoś wciąż przy niej jest. Otaczały ja obce zapachy, obce dźwięki... tak nienaturalnie wyraźne. Domyślała się, że to działanie adrenaliny. Wsłuchiwała się uważnie. Napastnik gdzieś tu musi być. Usłyszała kroki. Spięła się do skoku. - Przecież nie mogę chodzić, mam złamaną nogę. - Przemknęło jej przez głowę i poczuła nagle, że to nieprawda. Nic jej nie bolało. Miała tylko piekielnie nieprzyjemne wrażenie, że bardzo chce jej się pić.

- Hej, mała. - rozległ się obcy, niepewny głos - obudziłaś się? Ostrożnie otworzyła oczy. W pobliżu stał z dziesięć lat starszy od niej, mężczyzna o jasnych oczach i włosach. Na jego nieogolonej twarzy malowała się troska. W niczym nie przypominał tamtego. Nicky rozluźniła się nieco, ale pozostała czujna.

- Napadł cię i chciałem pomóc... - tłumaczył się - tak jakoś wyszło...

- Co się stało? - zapytała niepewnie.

- Chciałem pomóc i tak się jakoś stało, że cię przemieniłem...

- Słucham? - zupełnie nie zrozumiała.

- Jesteś teraz wampirem, tak jak ja...

- Jestem czym?! - uznała, że on uważa ją za wariata, albo sam nim jest.

- ... i musisz pić krew, żeby żyć... - ciągnął.

Uznała, że tej wypowiedzi nie warto komentować.

W strasznie zagmatwany sposób tłumaczył jej jak to jest być wampirem - ... musisz polować, żeby przetrwać... rządzi nami Książę... są różne klany... Ventue to biznesmeni... Tremere czarodzieje... Toreadorzy artyści... ja jestem twoim ojcem... - Powoli zaczynało do niej docierać, że coś w tym jest... może nie do końca, ale jednak - ... a tak wogóle to ja należę do klanu Brujah. Ty też jesteś Brujahem...

- O qrwie syny!!! - weszła mu w słowo. - To taki klub??! Qrrrrrrrrwa?!! Ja im, po_ebom jednym, dam klub!!! - zrobiło jej się czerwono przed oczami.

Trzeba przyznać, że naprawdę próbował ratować swoje mieszkanie. Jego nowo stworzone dziecko wszystko przerabiało na trociny. Do przeszłości przeszły już krzesła, biurko, szafy... Czuł się zupełnie bezradny. To był jego pierwszy potomek i w związku z tym nie wiedział co robić. Do niedawna sam miał status dziecka...

- Nazywam się Cid, Cid Highwind... - zaryzykował po chwili. Rozglądała się dookoła, z wyraźnym zdziwieniem rejestrując zniszczenia.

- Nicky... - powiedziała trochę słabo - ja... ja przepraszam...

- Nie no, nic nie szkodzi - uśmiechnął się - to tylko meble.

Zamyśliła się.

- Zaraz! Co ty mówiłeś o tym Księciu? - jak przez mgłę przypomniała sobie rozmowę Siwego z Gveronem.

- Mówiłem, że na przemianę potomka trzeba mieć pozwolenie Księcia - wyraźnie czuł się winny - a to tak samo wyszło... nie wiedziałam, że masz tak mało krwi - nieznacznym ruchem otarł usta - i ...

- Dobra, powiedz lepiej czy coś nam grozi.

- No. Książę może kazać nas zabić, bo to było bez pozwolenia. Trzeba mu powiedzieć i Primogenowi, znaczy, przywódcy klanu też.

- Joaquinowi? - domyśliła się Nicky.

- Znasz go?!

- Taaa, znam.

Cid popatrzył na nią z nadzieją jak w obrazek.

- No dobra Cid, czas zacząć myśleć. - Wyglądała jak w swoim żywiole - Masz telefon?

- Co? - dał się zaskoczyć.

- Takie urządzenie ze słuchawką, do rozmowy na odległość...

- Wiem co to jest telefon!

- To co się głupio pytasz? - uśmiechnęła się ironicznie - Jak masz, to daj.

- Ale... do czego ci?

- Chcę zadzwonić... - tłumaczyła cierpliwie, jak dziecku.

Wzięła od niego komórkę i wybrała numer. - Cześć Żółty... jest tam gdzieś Joaquin?... muszę z nim porozmawiać... to bardzo ważne, Żółty... proszę... Cześć, Joaquin, słuchaj, jest sprawa... Jakby to powiedzieć... tak, faktycznie, najlepiej wprost... Jest przy mnie gość, nazywa się Cid Highwind, przed chwilą uratował mi życie i... niechcąco mnie przemienił... Joaquin... jestem Brujahem. - Wsłuchała się w ciszę, która nagle zapadła w słuchawce, nagle drgnęła w reakcji na ostrzejszy głos podała adres, który dostała od Cida.

Cid patrzył na nią nieco zakręcony. Nie wiedział co się teraz stanie.

- Primogen zaraz będzie... - wyjaśniła niepotrzebnie.

 

* * *


Pojawił się już po dziesięciu minutach. Razem z Żółtym. Był wściekły i żądał wyjaśnień. Cid najpierw się przedstawił.

- Nazywam się Cid Highwind i mówią do mnie szefie...

Jego Primogen zgromił go wzrokiem, a Żółty zachichotał. Cid tłumaczył się jak mógł. Nicky zachowała spokój. Zastanawiała się.

- Tylko co ja powiem Księciu? - zapytała konkretnie.

- Fakt... - zgodził się Joaquin.

Żółty tylko popatrzył na Nicky ze współczuciem. Widać było, że bardzo chce pomóc, ale nie może znaleźć pomysłu. Zerkał wściekle na Cida.

Dyskusja była burzliwa. Przy okazji okazało się, że Cid nie zdążył się jeszcze przedstawić Księciu, co ponoć jest konieczne przy przyjeździe do miasta.

Nicky z Joaquinem ustalali wersje dla Księcia.

- Najpierw się przedstawi i wróci... - zaczęła.

- Jakąś godzinę później zadzwonię do Księcia i powiem o przemianie.

- Trzeba powiedzieć, że ratował mi życie, że to był wypadek.

- Przecież to prawda... Napadł cię sabatnik, a on cię bronił...

- To był sabatnik. - wtrącił Cid.

Nicky spojrzała na niego pytająco.

- Niektóre wampiry są złe... - wyjaśniał - znaczy... sabatnicy są źli.

- Aha - przyjęła informację.

- Ratował cię - ciągnął Joaquin - i nagle zauważył, że się przemieniasz, i zadzwonił do mnie.

- Ale najpierw był u ciebie i stąd miał twój numer.

- Racja. - spojrzał z uznaniem. - Trzeba najpierw zawiadomić Dylana...

- Dylana? - zapytała.

- Tak, jest szeryfem miasta, lepiej mieć go po naszej stronie.

- Wysoki, postrzępione ciemne włosy, hiszpańska bródka...?

Popatrzył na nią z zastanowieniem.

- Poznałam go w Haven - wzruszyła ramionami -, byłam tam z Siwym i Gveronem... to też wampiry, prawda? Chyba mnie trochę lubią... to daje nam lepsze możliwości, prawda?

- To zmienia postać rzeczy. - Joaquin nabrał pewności. - Cid, zbieraj się do Księcia!

* * *


Godzinę później zebrał się Primogenat. Książę Luna wygłosił mowę, wspominał o złamaniu tradycji, opisał jednakże sytuację w jakiej to się stało. I zadał pytanie:

- Czy przemienione dziecko zachować przy życiu?

Nicky stanęła przed Radą, z podniesiona głową. Jeśli miała umrzeć, to z godnością. Nie okaże im strachu. Żeby zapanować nad nerwami zajmowała się odgadywaniem osobowości poszczególnych Primogenów. Zupełnie zdawała się na intuicję. Zbierała informacje.

Większość wyglądała na sympatycznych, zajętych jakimiś swoimi problemami... Tylko Gerard, Primogen Tremere, był jej wrogi, ale i on, choć z konieczności, jak i pozostali, przychylił się do niewypowiedzianej woli Księcia.

- Tak - wychrypiał.

Nicky uśmiechnęła się do wszystkich z wdzięcznością. Nagle pojawiło się zamieszanie. Do sali wpadła dwunastoletnia dziewczynka.

- Co się tu dzieje?! - zapytała dziecięcym głosikiem.

- O boże... zrobili to dziecku... - przeraziła się Nicky.

- Aha. To o ciebie to całe zamieszanie - stwierdziła dziewczynka, stając przed Nicky. - Jestem Katia.

- Nicky.

- Miło mi cię poznać - stwierdziła stanowczo.

- Mi też jest miło...

- Chcesz cukierka czy batonika?

- Batonika - Nicky całkowicie poddała się temu szaleństwu.

- Masz. Aha. Jestem Katia i jestem Tremerem.

- A ja Brujahem.

- Wiem.

Do sali wszedł Siwy. Nicky wychyliła się zza Joaquina i pomachała.

- O cholera! - powiedział niezadowolony - kolejny dzieciak.

- No dobra, mała. Robi się późno. Niedługo świt. - zatroszczył się Joaquin. - masz gdzie spać? Pamiętaj, teraz słońce jest dla ciebie zabójcze.

- Mam takie miejsce. Mam piwnicę bez okien. Tylko przeniosę materac.

- Odwiozę cię, a potem przyślę swojego ghoula, żeby pilnował twojego bezpieczeństwa. Będzie za ciebie odpowiedzialny.

Katia odciągnęła Nicky na stronę.

- Chciałabyś jeszcze raz zobaczyć słońce? - zapytała szeptem.

- Tak. Bardzo.

- To przyjdź przed świtem na bulwar.

- Dobrze. Przyjdę.

- Będę na ciebie czekała.

Nicky uśmiechnęła się nieśmiało. Katia odeszła parę kroków.

- To ja już pójdę. - pomachała i wyszła z sali.

- Co ona od ciebie chciała? - zestresował się Joaquin.

Do Nicky dotarło, że Katia budzi w innych lęk. Mimo wszystko postanowiła jej zaufać.

- Nic. - uśmiechnęła się.

 

* * *


Joaquin z Żółtym odwieźli ją do domu. Kilka minut później przyjechał Buck, ghoul Joaquina. Pomógł jej zanieść materac do piwnicy, a ona zrobiła mu legowisko w salonie. Joaquin uznał, że wszystko jest w porządku. Zgarnął Żółtego, który sprawiał wrażenie, że chętnie by został, i zapakował go do samochodu. Odjechali.

Buck rozgościł się na kanapie. Nicky kombinowała - niedługo świt, a on mi nie pozwoli wyjść, bo przecież ma pilnować mojego bezpieczeństwa, a słońce może mnie zabić... - Wierzyła, że Katia ochroni ją swoją magią. Przeszła na tył domu, cicho otworzyła okno i wyskoczyła. Przeszła przez zaułek i jak strzała rzuciła się biegiem przez ulicę. Usłyszała za sobą ciężkie kroki. Był od niej dużo szybszy. Nie dała rady uciec. Szamotała się przez chwilę.

- Co ci strzeliło do głowy? - zapytał.

- Pomyślałam, że mnie nie puścisz...

- A o co chodzi?

- Pani Katia obiecała mi, że zobaczę słońce...

- Trzeba było powiedzieć... Pójdę z tobą. Joaquin się nie dowie. To gdzie idziemy?

* * *


Buck wybił jej z głowy spacer. - To zbyt niebezpieczne. - Załadował ją do furgonetki i zawiózł na bulwar. - W razie czego będę miał schronienie dla ciebie pod ręką. Szyby są zaciemnione.

Nicky usiadła na murku. Powoli zaczynała być śpiąca. Traciła już nadzieję. Katia nie przyjdzie, a ona umrze kiedy dotrze do niej pierwsze światło dnia. Westchnęła głęboko.

Z pobliskiej uliczki wyszła mała postać. Zbliżała się z delikatnym uśmiechem na ustach. Bez słowa chwyciła Nicky za rękę i zaprowadziła ją na brzeg morza. Usiadły na chłodnym piasku.

Niebo nabierało kolorów tęczy. Najpierw odrobina błękitu, delikatny fiolet, wreszcie czerwień przełamana żółcią, zupełnie jak na obrazach starych mistrzów. Nagle znad spienionych koronkowych fal wyskoczyła czerwona kula ognia. Postrzępione chmurki rozpłynęły się jak delikatny woal.

Nicky wpatrywała się zaczarowana, coś wilgotnego płynęło jej po twarzy, ale ona o tym nie wiedziała. Kiedy słońce zabłysło złotem, spała już głęboko.

 

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

"To taki klub" 3

by InesQ

bottom of page