top of page

"Izis"

by InesQ

- Mamo, mam wakacje, chciałabym polecieć do Argentyny. Babcia już się zgłosiła ze sponsoringiem. Nie masz nic przeciwko?

- Masz dopiero siedemnaście lat. Dzieci w twoim wieku nie powinny podróżować same.

- Przecież byłam już w tylu miejscach. Zawsze sobie radziłam.

- Tak, ale z babcią, albo z kimś dorosłym.

- Czyli babcia nie jest dorosła?

- Nie łap mnie za słówka. Dobrze wiesz co chcę powiedzieć.

- A do Egiptu już od dwóch lat jeżdżę sama.

- Ja cię odwożę na lotnisko, a w Egipcie odbiera cię tata, albo wujek... Koniec dyskusji.

​

Patrzył jak młoda, drobna dziewczyna, z miną zadowolonego kota, ciągnęła a sobą ogromną walizkę na kółkach. Widać było, że kosztuje ją to sporo wysiłku, bo wciągając bagaż na chodnik musiała mocno zaprzeć się nogami. Szarpnęła i prawie usiadła, gdy walizka pokonała przeszkodę.

Stał parę metrów od niej. Podziwiał urodę, mimo kropel potu płynących po jej twarzy. Zastanawiał się skąd tyle energii w tak słabej istocie. Była taka pełna życia. Szedł za nią aż do kas, a tam przekonał kobietę za biurkiem, że miejsce koło tamtej dziewczyny jest wolne. Chwile później za jego plecami rozległ się wysoki, histeryczny, ale co zaskakujące, męski głos:

- Przecież miałem rezerwację, do cholery!!!

​

Próbowała wrzucić podręczną torbę do schowka nad siedzeniem, kłopot polegał na tym, że brakowało jej paru ładnych centymetrów. Podrzuciła ją do góry, ale nie trafiła i całość spadła jej na głowę. Ogłuszona zachwiała się porządnie, ale zdążył chwycić ją zanim upadła. Włożył bagaż na miejsce.

- Takie piękne kobiety nie powinny podróżować same. - Powiedział i pocałował ja w rękę. Uniósł na chwilę głowę i niewyraźnie wymamrotał swoje nazwisko.

- Izis. - Zdążyła wyszeptać zawstydzona, zanim pocałował ja ponownie, tym razem w wewnętrzną stronę dłoni, a potem w nadgarstek. Chciała wyszarpnąć rękę, ale zrobiło jej się słabo. Ta torba musiała mnie mocno uderzyć. - Pomyślała, zanim straciła przytomność.

​

Obudziła się i miała niejasne wrażenie, że coś się stało, ale nie mogła sobie przypomnieć. Rozejrzała się uważnie. Obok siedział ten miły pan, który pomógł jej kiedy walczyła ze schowkiem. A, właśnie, uderzyła się w głowę.

Reszta podróży minęła spokojnie. Pierwszy raz w życiu leciała Concordem. Z Europy do Ameryki tylko kilka godzin. Nigdy jeszcze nie była tak blisko gwiazd.

Gdy tylko wylądowali, jej miły znajomy gdzieś zniknął. Zmartwiła się, ze nie zdążyła mu podziękować, ale co tam...

​

Kupiła mapę na lotnisku, ktoś na szczęście zajął się jej bagażami za niewielką opłatą. Taksówkarza szybko utemperowała, tłumacząc mu, że nie interesuje ją trasa turystyczna, wie ile drogi jest z lotniska do hotelu i tylko tyle zapłaci. Kolejnym plusem, oprócz wyraźnego skrócenia drogi, było to, że przestał paplać, gdy poczuł się urażony jej uwagą.

Taksówka była brudna i odrapana, Izis obawiała się już, że zdeterminuje to jakoś całą jej podróż. Nie bądź przesądna - zganiła się w duchu.

Dotarła do hotelu i wszelkie niedogodności zostały usunięte w cień widokiem za oknem. Wejście do budynku było z przeciwnej strony niż jej pokój, więc zaskoczenie było podwójne.

​

Hotel stał na wysokim wzniesieniu, a przed Izis rozciągała się panorama uśpionego jeszcze miasta i zatoka skąpana w świetle wschodzącego słońca.

- Dobrzy Bogowie, jakie to piękne...

Stała tak zapatrzona przez dobrą godzinę, aż pukanie do drzwi wyrwało ją z osłupienia.

- Le desayuno, senorita.

Tak, śniadanie to dobry pomysł. Nadzieja na śniadanie w łóżku rozwiała się z informacją o konieczności zejścia do restauracji. Ożywiona pięknym widokiem zignorowała windę i zbiegłą dwadzieścia pięter po schodach. Niestety w związku z usytuowaniem restauracji, tuż koło recepcji, musiała zadowolić się widokiem skrytej jeszcze w cieniu fontanny.

Kilka godzin zajęło jej odespanie podróży, a niewiele mniej czasu znalezienie odpowiedniego ciucha. Kiedy uporała się z tym wszystkim była już wczesna kolacja, a potem to, z czego Buenos Aires słynie na całym świecie. Dyskoteki!

​

Bawiła się świetnie, do hotelu dotarła nad ranem i jak tylko wstała zapisała się do najbliższej szkoły samby. Już po kilku dniach jej nowe umiejętności w połączeniu z tańcem brzucha, w który była niezła, sprawiły, że biła na dyskotekach rekordy popularności. Raz chciała pobawić się trochę intensywniej i wzięła „extasy”. Skończyło się na spędzeniu nocy z przygodnie poznanym facetem. Kiedy obudziła się rano w obcym miejscu i obok zupełnie obcego gościa wpadła w panikę. Mam nadzieję, że używał prezerwatywy... - powtarzała w kółko w myślach.

Poza tą jedną "wpadką" czas płynął bardzo przyjemnie. W dzień szkoła tańca, plaża, zwiedzanie kościołów, muzeów i innych zabytków, a wieczorem taniec do upadłego i bardzo, ale to bardzo niewiele snu.

​

Mniej więcej po upływie miesiąca dotarło do niej jak bardzo jest wyczerpana. Czas ruszać dalej - pomyślała - to miasto mnie wykończy. Wszystko pędzi tu z zawrotną prędkością, a ja nie jestem w stanie niczego sobie odmówić.

Spakowała walizkę z postanowieniem, że wsiądzie do pierwszego samolotu, który będzie leciał gdziekolwiek, byle na terenie Argentyny. Wypadło na miasto Neuquén, na podnóżu Andów i starą rozklekotaną Cesnę. Pasażerowie wsiadali do niej bez strachu, jak do autobusu. Izis zdecydowała, że nie ma się czego bać.

​

Myślała, że doleci w ciągu jednego dnia, ale jakże się pomyliła. Leciał tylko jeden pilot i lądował na każdym "przydrożnym" lotnisku: śniadanie, potem obiad i sjesta, tankowanie - jakby nie mógł zrobić tego wcześniej - kolacja ... Poza tym lubił długo spać. Lot jak lot, ale międzylądowania były okropne i zajmowały większość podróży.

​

Drugiego dnia zestresowało ją niechcąco podsłuchane pytanie pilota. Pytał kelnerkę, co to z miejscowość.

- !!! - pomyślała ze zgrozą - A co będzie, gdy polecimy nad dżunglą? Tam nie będzie miał gdzie zapytać o drogę - Niestety w przeciągu tygodnia nie było planowane na tutejszym lotnisku lądowanie czegokolwiek. A więc nie ma wyjścia, musi lecieć z nim dalej.

Sama nigdy się nie gubiła. Wkręciła się więc do kabiny pilota ze swoją mapą, ale faktycznie, nawigacja nad zalesionym obszarem była trudna.

Trzeciego dnia pilot zabrał jej mapę, twierdząc, że nie jest niedorozwinięty i sobie poradzi. Nawet wytyczył trasę. Szkoda tylko, że jej się nie trzymał.

Na ostatnim lotnisku pobrał tyle paliwa by starczyło na lot no Neuquén. Niestety udało mu się minąć miasto.

​

Zauważył opuszczone stare lotnisko gdy lecieli już na oparach. Do końca nie mógł zrozumieć, skąd wzięło się to drzewo. Dokładnie pośrodku pasa...

​

Przebudził ją zgrzyt metalu i ból brzucha. Sprawdziła odruchowo, czy jest w jednym kawałku. Była.

- Cholera. W dodatku dostałam okres. Dobrze, że jest, bo już spóźniony, ale dlaczego teraz?

Uniosła głowę. Lekko zaskoczył ja fakt, że mężczyzna, który wyciągał ich z wraku, rozrywał metal gołymi rękami. Troskliwie przenosił rannych do pobliskiego budynku. Izis modliła się za dusze pozostałych. Zaczęła modlić się o własną, gdy zamknął ich w środku i usłyszała oszalały chichot.

​

Co jakiś czas wywlekał ze środka jedno z nich. Nikt nie wracał. W końcu została sama. Czekała na noc, w którą wyciągnie ją na zewnątrz zamiast wrzucić do środka jedzenie. Z przerażeniem obserwowała przez maleńki świetlik w suficie uciekające światło dnia.

- Dam ci szansę. - Powiedział otwierając drzwi. - Jesteś zdegenerowana istotą, ale pomogę ci wrócić do społeczeństwa. Wiem, że nigdy tam nie pasowałaś - bełkotał - ale będę twoją rodziną.

Wywlókł ją na zewnątrz. Zemdlała ze strachu i wyczerpania. Obudziło ją okropne pragnienie. Piła chciwie, cokolwiek to było. Nie ważne, że płynęło z jego nadgarstka. Czuła okropny ból... nieustający.

​

Umierała około miesiąca, fizyczny ból stał się nieistotny w porównaniu z tym, co działo się z jej wyglądem.

- Jesteś śmieciem, jesteś odrażająca. - Syczał. - Zobacz jaka byłaś kiedyś ładna. - Mówił stawiając ja przed lustrem i podtykając pod nos jej własne zdjęcie.

Bogowie, co się dzieje? Dlaczego rozkładam się choć jeszcze żyję? Izydo, uzdrów mnie jak ożywiłaś Horusa i Ozyrysa. - modliła się. Próbowała histerycznie doprowadzić się do porządku. Niestety starania ani modlitwy nie pomogły.

​

Stan się ustabilizował, ale wyglądała jak trup. Zupełnie łysa, ze sterczącą po środku twarzy otwartą kością nosa i skórą pokrytą wrzodami. Rozumiała tylko, ze musi być posłuszna szaleńcowi, żeby przetrwać. Jej wola życia wzrosła przewrotnie mimo okaleczeń.

 

Codziennie wyśmiewał się z niej, obrażał, poniżał, bił i karmił swoja krwią. Postanowiła, ze będzie od niego silniejsza, nie da się opanować szaleństwu. Nienawidziła go, ale wykonywała polecenia, znosiła razy i obelgi. Z czasem stały się coraz rzadsze. W chwilach przytomności opowiadał jej o klanie Nosferatu i Malkavianie Sabatniku, który zesłał na niego szaleństwo. Kiedy znowu zaczynał bełkotać, że jest jej ojcem, egzekutorem, Bogiem... kuliła się w kącie i starała być niewidoczna. Któregoś dnia z zaskoczeniem stwierdziła, że on faktycznie jej nie widzi. Szukał jej tocząc pianę z ust. A ona przecież stała tuż przed nim.

​

Rozpoczęła swoje wędrówki. Badała otoczenie, przygotowując się do ucieczki i podcinała drzewo, które świeżo posadził na pasie lotniska. Robiła to oczywiście w momentach nieobecności, kiedy szedł polować do pobliskiego miasteczka.

Czasem widywała jakichś ludzi miedzy drzewami, ale bała się podejść ze względu na swój wygląd. Mniej więcej po upływie roku, kiedy skradała się brzegiem lasu, zderzyła się z kimś, kogo jakimś cudem nie zauważyła. Zamarła zaskoczona. Chwile trwało zanim skojarzyła jego twarz. To on kiedyś pomógł jej z bagażem w samolocie.

Wpatrywał się z nią z zainteresowaniem, ale co ja zaskoczyło, bez odrazy. Wyczuła w nim coś znajomego, ale nie potrafiła tego nazwać.

- Dziwne. Nie powinno bić ci serce. - Rzucił. - Gdybyś nie była Nosferatu, przysiągłbym, ze jesteś śmiertelną.

O czym on u diabła mówi? - zastanawiała się gorączkowo. W odruchu rozpaczy chwyciła go za rękę.

- Dlaczego tak wyglądam? Czy jestem przeklęta?

Śmiał się długo i donośnie. Cofnęła się o krok przestraszona. Rozpłakała się. Znów poczuła się małym dzieckiem i tak bardzo tęskniła za rodzicami. - już nigdy ich nie zobaczę - słyszała swój własny płacz w głowie - już nigdy.

- A wiec chciałabyś wyglądać jak kiedyś? - Spytał, gdy przestał się śmiać.

- Gdyby to tylko było możliwe - odparła.

- Masz jakieś swoje zdjęcie?

Gorączkowo sięgnęła do kieszeni. Podała mu je.

- Ale będzie zamieszanie w Rodzinie - szepnął pogardliwie, chichocząc cichutko.

Położył dłonie na jej twarzy. Zalała ja fala bólu, ale nie tak nieznośna jak w trakcie przemiany. Pozostała świadoma.

- Twarda jesteś - powiedział z uznaniem - może jeszcze się zobaczymy, chociaż szczerze w to wątpię.

Przesłał jej jeszcze gestem pocałunek i rozpłynął się we mgle.

​

Wróciła. Szaleńca jeszcze nie było, a świt niedługo. Pewnie będzie jutro. Ułożyła się do snu. Obudziła ją jego krzątanina. Wstała i poszła w jego kierunku, poruszona chęcią pokazania mu, że nie jest już potworem. Zawsze jej powtarzał, że nie wie jak może znieść jej odrażające towarzystwo! On przecież wyglądał normalnie.

- Ojcze - zwróciła się do niego, tak jak ja uczył. Odwrócił się nieuważnie w jej stronę. Wzrok padł na jej twarz. Na ustach pojawiła się krwawa piana, a oczy zabłysły czerwienią. Stał się jak dzika bestia.

Rzuciła się do ucieczki, unikając o minimetry jego pazurów, które niewiadomo skąd się pojawiły, podobnie jak wrzody na wychudłym nagle ciele. Nie myślała o tym. Biegła przed siebie. Byle głębiej w dżunglę. Byle przetrwać. Był od niej wielokrotnie szybszy, ale jej nie widział. To była jej jedyna szansa. Potknęła się po wielogodzinnym biegu i noga uwięzła zaplątana w korzenie. Zaatakował, gdy próbowała wstać.

Pomiędzy nimi pojawił się ogromny mężczyzna. Szybkim, pewnym ruchem wbił rękę w pierś napastnika i wyszarpnął serce. Po chwili była tam tylko kupka pyłu.

Spokojnie ułamał kawałek gałęzi i odwrócił się w stronę Izis. Podał jej rękę, pomagając wstać i bez wahania wbił patyk w jej serce. Bezwładne ciało wziął delikatnie na ręce i udał się w wędrówkę do domu.

​

- Jesteś głodna? - usłyszała w ciemności męski i dziwnie łagodny głos.

- T...tak... - odpowiedziała niepewnie.

- To nie ruszaj się zbyt gwałtownie. Na prawo od ciebie stoi kielich.

Głos zamilkł. Siedziała w ciemności i ciszy wiele nocy. Płakała cichutko. Nauczyła się poruszać choć nic nie widziała. Pokój był kwadratowy. Dziesięć kroków od ściany do ściany. Żadnych drzwi. W kącie łóżko, obok stolik, na którym zawsze po przebudzeniu znajdowała kielich z krwią i całkiem wygodny fotel. Często czuła czyjś wzrok, ale nikt nie odpowiadał na pytania.

 

- Nie martw się dziecko. - Usłyszała któregoś wieczora. - Wszystko ci wyjaśnię. Nauczę cię jak należy postępować i czego unikać, albo zniszczę, byś nie cierpiała.

Bała się, ale wiedziała już co robić, by przetrwać. Nie pierwszy raz była więźniem.

​

Wypytywał ją o dzieciństwo, rodzinę, czas spędzony z szaleńcem i jak to zniosła. W końcu zaczęli rozmawiać.

Z czasem przestała myśleć o ucieczce. Tęskniła za rodzicami, ale ta sytuacja zaczęła jej się wydawać naturalna. Rozmawiała o doświadczeniach i zasadach etyki z człowiekiem, który ją więził i mówił do niej z otworu w suficie. Co dziwniejsze w wielu punktach się z nim zgadzała.

Nadszedł dzień, kiedy to co on nazywał Ścieżką, uznała za swoje zasady. Nie powiedziała tego wprost, ale szybko wyczuł to w rozmowie.

​

Kilka nocy później siedzieli razem na tarasie wykutej w skale budowli.

- To jest mój dom - powiedział - i mam nadzieje, że na jakiś czas stanie się twoim. Możesz odejść już teraz. Ale prawdopodobnie ściągniesz niebezpieczeństwo na siebie i swoich bliskich.

Opisał jej wampirze zwyczaje, uświadomił kim teraz była, wyjaśnił co to znaczy być Nosferatu i że jej zniekształcony wygląd miał zupełnie inne znaczenie niż jej mówiono. Znała teraz różnice między klanami. Wiedziała, ze on jest Brujahem, a ona Nosferatu i że jej klan nie będzie jej przychylny - nie wybaczą jej wyglądu i bijącego serca.

- Dziecko, twoja śmiertelna rodzina mieszka na terenach Camarili, wyjaśnię ci zasady istnienia w tej organizacji. Tu znajdziesz coś z historii - powiedział, kładąc przed nią kilka bardzo starych i mocno już zniszczonych książek. - Camarilią rządzi polityka. Nie należy wśród nich okazywać słabości, a twoi rodzice są oczywistym celem. Ukrywaj ich istnienie przed innymi z naszego gatunku. Naprawdę zaufać możesz tym, którzy wyznają tą samą Ścieżkę, ale oczywiście nie wszystkim. Każdy z nas nosi w sobie Bestię i niektórych prawie opanowała. Są oni niczym dzikie zwierzęta i nie należy łączyć z nimi swojej drogi. Nauczysz się tego. Zważywszy, co już przeszłaś, mam nadzieję, że nauka nie okaże się bolesna.

- Ach, jeszcze jedno. Nie pij nigdy krwi innych wampirów. To uzależnia. Jeśli wypijesz czyjąś krew trzykrotnie, a w wypadku naprawdę starych wampirów wystarczy nawet kropla, będziesz związana więzami krwi. Wykonasz wtedy najbardziej odrażające polecenie, jakbyś czyniła to z miłości.

​

Po wielu miesiącach oznajmił jej, że w obecnych warunkach nie jest w stanie nauczyć jej niczego więcej.

- Powinnaś nabrać doświadczenia w świecie zewnętrznym. Wiem jak bardzo tęsknisz za rodzicami, ale w Hamburgu nie ma nikogo z naszej najbliższej rodziny. Całkiem blisko, w Berlinie, jest wampirzyca imieniem Ines. Nie sądzę, aby odmówiła ci opieki.

- Wiesz już jak się przedstawić. Możesz powiedzieć, że jesteś Nosferatu, ale wątpię by chętnie cię przyjęli. Jeśli powiesz, że nie należysz do żadnego klanu, nazwą cię pariasem i nie obdarzą szacunkiem...

- Bardzo bym chciał - powiedział po chwili, cicho i jakby z wahaniem - byś nazywała mnie Ojcem. Napełni mnie to dumą. Będziesz wtedy należała do klanu Brujah, o ile odpowiada ci to, że nauczyciele stali się "krzykaczami". Nie odpowiadaj teraz. Zastanów się dobrze. Przygotuję listy do Ines, tamtejszego Księcia, primogena Nosferatu i Brujah. Tylko do ciebie należy decyzja.

 

Ahmed osobiście oczyścił pas startowy. Na początku wyrwał to przeklęte drzewo. Oczyścił budynek ze śladów krwi, pochował szczątki ciał, które znalazł w okolicznym lesie i spalił dwóch Sabatników, którzy byli na tyle głupi, że do niego podeszli. Z pobliskiego Neuquén telefonicznie sprowadził Cesnę, a jeden z jego ghouli przewiózł śmigłowcem zapas paliwa na lotnisko.

 

Samolot grzał silniki. Izis stała w otwartych drzwiach. Ahmed bez słowa podał jej cztery listy.

Mimo huku silników był przekonany, że usłyszał szelest spadającego papieru. Schylił się i spojrzał, co trzyma w dłoni: "Do Primogena Nosferatu" - przeczytał.

- Do widzenia, Ojcze...

 

Drobna kobieta szła ostrożnie do terminalu bagażowego. Uczesana w dwa kitki jak mała dziewczynka, w szarym wyciągniętym swetrze i dżinsach. Na plecach miała mały plecak, kostkę. Wyglądała prawie jak cień. Nikt nie zwracał na nią uwagi jakby była niewidoczna.

Zgodnie z instrukcją znalazła właściwą skrzynię. Był na niej adres berlińskiej Domeny. Skrzynia w środku była wygodnie wymoszczona i miała wewnętrzne zamknięcie.

Kiedy zasypiała, Izis usłyszała jak przez mgłę :

- Jose, nie kłóć się ze mną. W przeciwieństwie do ciebie, przygłupie, skończyłem podstawówkę. Jak mówię, że Gdańsk to dzielnica Berlina, to tak jest. Dawaj tu tę naklejkę!

​

​

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

bottom of page