top of page

Mała dziewczynka o szeroko otwartych błękitnych oczętach i długich, prawie białych warkoczach toczyła zaciekły bój w imieniu załogi swojego zamku. Budowała go przez cały ranek, a teraz konkurowała z jakimś chłopcem czyj zamek jest lepszy. On był starszy, więc wpadł na pomysł by umocnić budowlę długimi patykami, a ona musiała zasłaniać swoją całym ciałem. Rzucali w swoje dzieła małymi kamykami i walka wyglądała na zaciętą.

Ich matki siedziały na pobliskiej ławeczce i trzymały pieczę nad bezpieczeństwem swoich maleństw. Mała Nicky miała zabrudzoną piaskiem różową sukieneczkę, a Timmy patyki we włosach, ale żadne dziecko w tym wieku nie może być zupełnie czyste. Obie o tym wiedziały i nie przejmowały się. Wypatrywały najmniejszego zagrożenia z zewnątrz. Choćby ten łysy starszy mężczyzna z gazetą na ławce obok. Z pewnością pedofil!

* * *

Gangsterskie rozgrywki. Jego zdaniem nie powinno być ich na ulicach. Całe życie poświęcił dla ochrony bezpieczeństwa obywateli, ale co on zamyka bandziora, to ten natychmiast wychodzi za kaucją. Nieskuteczny system, ale jedyny jaki mają. Ci cholerni politycy powinni coś z tym w końcu zrobić, zamiast napychać sobie kieszenie.

Hamilton ze swoim partnerem ścigał właśnie jednego z przywódców gangu. Zadanie było utrudnione, bo przejeżdżali przez gęsto zaludnioną dzielnicę. Problemem było nie tylko dopadnięcie przestępców, ale zatrzymanie ich zanim dojadą w okolice szkoły. Wiadomo jak nieostrożnie dzieciaki przechodzą przez jezdnię. Nieszczęście gotowe.

Zbieg okoliczności, a może dobry Bóg, zesłał śmieciarkę do zaułka, w który skręcili ścigani. Prawie jednocześnie wypadli z wozów i kontynuowali pościg piechotą. Uliczki, śmietnik, mur, zaplecze restauracji, kamieniczne podwórze, brama, park. Klasyczna scena pościgu. Jak z filmu.

Park... Cholera! Dzieciaki. - Hamilton myślał szybko. - Muszę dopaść drani zanim postrzelą jakiegoś dzieciaka, albo wezmą zakładnika. Nagły przypływ adrenaliny dodał mu szybkości. Rzucił się na plecy Fernandeza, przywódcy gangu, zbijając go z nóg. Chwilę walczyli. Mimowolnie zarejestrował obraz jak kumple Fernandeza kopią jego partnera. Patrzył chwilę za długo i to go zgubiło. Przeciwnik zerwał się na nogi i odsunął parę metrów. Hamilton patrzył w otwór lufy.

- Myślisz, że nie strzelę do cholernego gliniarza? - Rzucił Mex. Zaczęło się piekło.

* * *

- Taaaataaaaa...! - Dziewczynka poderwała się z piasku i rzuciła biegiem w kierunku zmieszania. Jej matka zastygła w bezruchu, szok nie pozwolił nawet nabrać oddechu. Kilkadziesiąt metrów dalej jakiś śniady mężczyzna celował z pistoletu do jej męża. Mała biegła. Jednocześnie dziewczynka skoczyła w ramiona ojca i padł strzał.

Sukienka nie była już różowa, była krwistoczerwona. Hamilton tulił dziecko w ramionach i płakał. Mary de Laval patrzyła bezradnie jak umiera jej dziecko. Minął ją łysy mężczyzna, którego gdzieś tu chyba widziała.

- Proszę się odsunąć, jestem lekarzem!


 

DZIECIŃSTWO

- Hamiltonie de Laval, co to znaczy, że musimy zaczynać od początku?

- Znaczy to, moja droga pani, że wylali mnie z roboty.

- Jak to wylali? Dlaczego?

- Pamiętasz tego cholernego gówniarza, Franka Donnahue?

- Tego, któremu w dzieciństwie wybiłeś przednie zęby?

- Taaa...

- Co twoje dziecięce wyczyny mają wspólnego z twoją pracą?

- To, że jego brat John został właśnie burmistrzem.

- I?

- Ehhh, kiedy Frank wrócił zakrwawiony do domu jego mama wpadła w histerię...

- I?

- I upuściła garnek z gorącą zupą...

- I?

- I, do ciężkiej choroby, John wini mnie za te... Jak to on powiedział? Dziesięć miesięcy i cztery dni na poparzeniówce!

- Nie wiedziałam, że był pan takim łobuzem, proszę pana.

- Ano byłem... proszę pani.

* * *

- John - w słuchawce zabrzmiał stanowczy głos - przecież byłem zaledwie piętnastolatkiem...

- Z premedytacją okaleczyłeś mojego brata! Moja rodzina nie dostała nigdy żadnego odszkodowania.

- Przecież to tylko dziecięcy wybryk!

- Za twój wybryk moja matka zapłaciła leczeniem psychiatrycznym, a ja serią operacji! - Zabrzmiał histeryczny głos. -Nawet nie wiesz jak to boli, kiedy matka wpada w panikę na widok blizn własnego dziecka.

- Cholera! A co ty byś zrobił, jako nastoletni chłopak, gdyby ktoś ci powiedział, że jego ojciec rżnął jego matkę i że jesteś bękartem?! 

- Mój brat nigdy czegoś takiego nie powiedział!

- Właśnie, że powiedział!

- Właśnie, że nie!

- Właśnie, że tak!

- A właśnie, że nie!! - Zaskrzeczał burmistrz w słuchawkę ku kompletnej konsternacji wchodzącej właśnie asystentki.

* * *

- Panienko Nicolette, proszę zejść na śniadanie.

- Maggie, prooooszę... po prostu Nicky.

- Wiem jak należy się zwracać do państwa.

- Tamte czasy, dzięki Bogu, minęły parę lat temu. Nikt nie wyśle cię na plantację bawełny, jeśli zwrócisz się do mnie po imieniu...

- Ja tam wiem, gdzie moje miejsce - powiedziała stanowczo ciemnoskóra kobieta, wychodząc z pokoju.

Nicky chwilę później zbiegła po schodach do kuchni.

- Mamo, proszę powiedz Maggie, że nie jest gorsza od nas. 

Przecież kolorowi ludzie są tacy sami jak my, prawda? - Szepnęła do ucha pięknej kobiety o pełnych kształtach. 

- Wiem o co chodzi, Nicky, ale nic nie mogę poradzić.

- Mamo, ale...

- Jesteś za młoda by to zrozumieć.

- Nie jestem dzieckiem. - Zatupała. - Mam już dziewięć lat!

- No dobrze, kochanie. - Zaśmiała się trochę bezradnie perlistym głosem kobieta. - Maggie ma już prawie siedemdziesiąt lat, a ludzi w tym wieku trudno zmienić... Jej babcia nie była wolna, jeśli wiesz, co chcę powiedzieć...

- Wiem mamo - powiedziała dziewczynka ze zrozumieniem.

- ... i wychowała Maggie tak, żeby poradziła sobie, jeśli tamte czasy wrócą - kontynuowała. - Uczyła ją, że do białych ludzi musi zwracać się ze specjalnym szacunkiem, bo inaczej zdarzy się nieszczęście.

- Ale ja ją kocham!

- Ona to wie, kochanie.

- Ale ja jej przecież nie zrobię krzywdy...

- Koteczku, ona nic nie poradzi, taka już jest. To były bardzo trudne czasy.

- Wiesz mamo - powiedziała poważnym głosem dziewczynka po chwili zastanowienia. - Zrobię wszystko by tamte czasy nigdy nie wróciły, żeby nikomu nie mówili, że jest gorszy i żeby tacie nie zabrali pracy...

- A co zrobisz kochanie? - Uśmiechnęła się mama.

- Będę kongresmanem i zajmę się polityką - zapaliła się mała - ale najpierw zostanę policjantem jak tata.

Mężczyzna z ubrudzonymi smarem rękami uśmiechnął się smutno słuchając rozmowy z ogrodu. - Oby nigdy nie dopadła cię polityka, moje dziecko...

* * *

- Panienko, pójdziemy dzisiaj do parku. Mama panienki dzisiaj pracuje, więc nie będzie miała dla panienki tyle czasu.

- Rozumiem, Maggie.

- Na pewno, panienko?

- Taaa. Nie mamy pieniążków, bo tatuś stracił pracę i mama musi pracować w weekendy, a ty musisz się teraz mną zajmować.

- Musi panienka być teraz grzeczna i mnie słuchać - dodała kobieta autorytatywnym tonem.

- Dlaczego miałabym ciebie nie słuchać, Maggie? - Zdziwiła się Nicky. - Przecież jesteś starsza i mądrzejsza ode mnie.

Stara kobieta przyjrzała się dziecku z zastanowieniem. - Ta mała chyba cos kombinuje... Żadne dziecko nie jest takie grzeczne. Odchowałam już swoja trójkę i cos o tym wiem.

* * *

- Peter zabierz mnie na karuzelę... prooooooooszę.

- Spadaj smarkulo nie mam czasu.

- Ale Peter... mama jest w pracy, Maggie prasuje, a tata...

- Nie mam czasu, mówię!!! Spadaj mała!

Nicky ze łzami w oczach wpatrywała się w plecy odchodzącego brata. Czekała tyle czasu na jego powrót ze szkoły. Wiedziała, że rodziców nie będzie, a wesołe miasteczko jutro zamykają. Zastanowiła się nad problemem. Zdecydowała się iść sama. Wiedziała, że Maggie jej nie puści, więc postanowiła jej nie przeszkadzać. Jako odpowiedzialne dziecko zostawiła kartkę w pokoju brata: "nie to nie pójdem sama i siem wypchaj. mają takom durzom karuzele i będziesz żałował. a jak tata zapyta to powiem, że nie chciałeś ze mnom iść. Nicky tfoja siostra."

Była już ubrana do wyjścia. bluza, spodnie od dresu, proca... przecież zawsze może się przydać. Otworzyła sprytnie skarbonkę i zabrała wszystkie oszczędności. Pomaszerowała na przystanek i pojechała najpierw jednym autobusem, potem drugim. Niestety nie dało się pojechać bezpośrednio. Nie zgubiła się i nikt jej nie zatrzymał.

Niestety na upragnioną karuzelę jej nie wpuścili, bo była za niska. Mimo tego dobrze się bawiła. Sprawdziła wcześniej, o której odchodzi ostatni autobus do domu - tym razem bezpośredni. Wiedziała, że czekają ją kłopoty, postanowiła więc zostać do późna. Kara i tak będzie. Czas należy dobrze wykorzystać.

Zobaczyła ślicznego białego misia na strzelnicy, ale tamten pan nie pozwolił jej strzelać. Rozejrzała się bezradnie. Jej wzrok padł na sporego chłopaka, który wyraźnie się nudził.

- Zestrzelisz mi misia?

- A masz kasę? - zapytał szybko.

- Maaam.

- To dawaj.

- Tego białego, dobrze?

- Mam w dupie twojego misia, dawaj kasę mówię. - szarpnął za portmonetkę i mocnym pchnięciem posłał małą na ziemię.

- Oddaj, to moooojeee... - rozpłakała się.

Parę metrów dalej wysoki, chudy chłopak oderwał się od rodziców, razem z którymi szukał swojej siostry i rzucił w kierunku napastnika. - co zrobiłeś mojej siostrze?!! - wrzasnął i nie czekając na odpowiedź strzelił go pięścią w zęby.

Tamten rzucił pieniądze, zasłonił obiema dłońmi zakrwawioną twarz i rzucił się z płaczem do ucieczki.

Peter nie biegł za nim. Przyklęknął przy Nicky, objął ja obiema rękami i bujał jak malutkie dziecko. - Już nikt cię nie skrzywdzi, nikt cię nie skrzywdzi...

- Mary widziałaś? Nasz syn kogoś pobił! Uderzył go pięścią w zęby! - oburzał się Hammilton.

- Jaki ojciec, taki syn - skomentowała Mary.


 

SZKOŁA

- De Laval, Przeczytaj, proszę, swoja pracę. - rzuciła nauczycielka pokazując na Nicky długopisem.

Nicky zgodnie z zasadami wstała i stanęła przy tablicy frontem do klasy. Pewnym, jeszcze trochę dziecięcym głosem zaczęła czytać:

"Plany na przyszłość. Interesuję się sztuką, ale to tylko hobby. Kiedy dorosnę, chcę skończyć college, bo inaczej nie przyjmą mnie do Akademii Policyjnej. Postanowiłam zostać policjantem, bo chcę bronić ludzi przed przestępcami, a tych, co się źle uczą, tam nie chcą. Wiem, że jeszcze muszę urosnąć, ale mama powiedziała, że jeszcze urosnę i będę taka duża jak tata. Tak jak tata chcę być detektywem i walczyć z przestępczością na ulicy. W domach tez, bo podobno niektórzy faceci biją swoje żony, a to jest niezgodne z prawem. Potem będę politykiem i będę robić dużo dobrego dla społeczności Stanów Zjednoczonych."

Już kiedy Nicky czytała rozlegały się chichoty, teraz dzieciaki śmiały się na głos. Nauczycielka z kwaśnym uśmiechem pod nosem pozwoliła im się wyśmiać. Dopiero po jakiejś minucie wykonała uspokajający gest. Klasa ucichła.

- De Laval, praca jak najbardziej na temat, ale mam wrażenie, że niektórych słów używałaś bez ich uprzedniego zrozumienia. Przykro mi, ale nie mogę postawić najwyższej oceny.

* * *

- Pani dyrektor, pan Hamilton de Laval do pani - asystentka ukradkiem obejrzała się do tyłu. - Wygląda na bardzo wzburzonego - dorzuciła.

- Proszę wejść - padło zaproszenie z gabinetu.

Hamilton stanowczym krokiem minął asystentkę i wszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Przysunął sobie krzesło, usiadł na nim ciężko, po czym nachylił się w kierunku dyrektorki.

- Proszę mi powiedzieć, do cholery, co to znaczy, że mojej córce obniżają ocenę, bo jakaś paniusia uważa, że moje dziecko nie rozumie terminologii, której używa?! Co to ma znaczyć?! - powtórzył.

Dyrektorka szybko weszła mu w słowo. - Panie de Laval, rozumiem, że jest pan wzburzony, ale proszę mi wyjaśnić spokojnie sytuację.

Przez chwilę sprawiał wrażenie jakby zaraz miał wybuchnąć, ale nagle się rozmyślił. Głęboko nabrał powietrza.

- Tu jest ta praca - położył notes przed kobietą. - Proszę najpierw przeczytać. Rozmawiałem z córką na ten temat. Nauczycielka nie powiedziała nawet, jakich to niby słów dzieciak nie rozumie. Naradziłem się z żoną, a ona z kolei powiedziała mi, że każdy nauczyciel w takiej sytuacji powinien zapytać dziecko o znaczenie tego słowa... Prawda?! - znów podniósł głos.

- Proszę pana, pani Milton jest cenioną nauczycielką, tylko dość wymagającą, a dzieci jak sam pan zapewne wie, często fantazjują...

- Chce pani powiedzieć, że moje dziecko kłamie?!!! - Ryknął, a głos niósł się korytarzem szkoły.

- Sam pan rozumie, panie de Laval, że nasi nauczyciele maja niepodważalną opinię. Niemożliwym jest, aby nauczycielka takiej klasy, jak pani Milton, wystawiła ocenę nie biorąc pod uwagę wszystkich czynników.

Od drzwi dobiegł cichutki głosik, prawie szept, ale w ciszy która nagle nastała zabrzmiał bardzo wyraziście.

- Tak było jak ten pan mówi, psze pani - powiedział zalękniony mały chłopiec, wyglądając ostrożnie zza futryny.

* * *

- Dziewczyny nie mogą być prawdziwymi policjantami. - Ciemnowłosy chłopak stanowczo wyraził swoje zdanie.

- Właśnie, że mogą - postawiła się Nicky.

- Mój tata mówi, że nie.

- A mój tata mówi, że tak, a on jest policjantem - zatriumfowała.

Chłopiec zastanowił się chwilę, ale widać było, że nie zamierza się poddać.

- Ale ty nawet nie widziałaś bandziora - znalazł argument.

- Widziałam.

- Nie widziałaś.

- Widziałam. Nawet mnie postrzelił.

- Nieprawda.

- Prawda - powiedziała z westchnieniem. Miała dosyć tej głupiej kłótni. - Mogę ci udowodnić.

Przemknęli do dziewczęcej szatni.

- Odwróć się na chwilę - rozporządziła.

Posłusznie się odwrócił, a ona stanęła do niego tyłem i zdjęła koszulkę z myszką miki. Zasłoniła nią piersi. - Teraz popatrz.

- O rany! - Z przejęciem dotknął palcem jej pleców.

- Co tu się dzieje?! - krzyknęła kobieta, która znikąd pojawiła się przed dziewczynką. - Żeby dzieci w tym wieku... - rozpoczęła.

- A ona ma bliznę, proszę pani - chłopiec złapał Nicky za ramiona i odwrócił ją plecami do nauczycielki.

- O Boże! - kobieta szeroko otworzyła oczy i z przejęcia zasłoniła usta.

Przez całe plecy, na skos, biegła wprawdzie tylko lekko zaróżowiona, za to mocno poszarpana blizna.

- To od postrzału - spokojnie wyjaśniła Nicky. - Tata mówi, że jak uzbiera pieniążki, to będę miała operację plastyczną i tą bliznę mi wyrównają, bo usunąć to się nie da.

* * *

- Mamo, to boli.

- Wiem kochanie, pan doktor powiedział, że jeszcze jedna operacja i już będzie dobrze.

- Ale po co? Przecież i tak nikt jej nie widzi.

- Kiedyś będziesz chciała podobać się chłopcom...

- Kto by chciał się im podobać? Są tacy nuuudni.

- Jak dorośniesz to zrozumiesz. Teraz poproszę pielęgniarkę, żeby dała ci coś przeciwbólowego.

- A poza tym niektórzy uważają, że blizny są ładne... jak tatuaże. - rzucił ojciec od drzwi.

Mama zgromiła go wzrokiem.

Nicky zapaliły się oczy - Mogę mieć tatuaż?

Ojciec skruszony spojrzał na mamę. W domu mu się dostanie, nie miał wątpliwości.

- Nie możesz kochanie - powiedział.

- Dlaczego? - zapytała płaczliwym głosem.

- Bo masz już bliznę - rzucił niepewnie. Matce opadły ręce.


 

c.d.n...


Wszelkie Prawa Zastrzeżone

 

"To taki klub" 1

by InesQ

bottom of page